środa, 19 grudnia 2012

Dutkiewicz w szaliku Śląska, czyli miasto chce zostać jedynym właścicielem klubu

Rafał Dutkiewicz ostatecznie postawił na kibiców. Zamierza „w kulturalny sposób rozwiązać współpracę” z Solorzem i samodzielnie finansować Śląsk. „Stać nas na to, aby samodzielnie utrzymywać Śląsk” – przekonuje Andrzeja prezydent Wrocławia, przy okazji wyrysowując jasną linię podziału politycznego. Ciekaw jestem, czy magistrat oficjalnie nakaże swoim ludziom chodzić w szalikach, bo jego przeciwnicy będą musieli stanąć po drugiej stronie. I coś mi się wydaje, że niewielu się na to zdecyduje.

Dla tych, co nie czytali krótki brief. Rafał Dutkiewicz wyznał koledze Andrzejowi: „między świętami Bożego Narodzenia a Nowym Rokiem, ewentualnie na początku stycznia zamierzam spotkać się z panem Solorzem, aby w kulturalny sposób rozwiązać naszą współpracę. Skoro tylko my płacimy na Śląsk, musimy mieć pełnię możliwości działania w tym klubie” a potem dodał - „nie pozwolimy na to, by klub, który wywalczył mistrzostwo Polski, gwałtownie obniżył loty. Stać nas na to, aby go samodzielnie utrzymywać” (oto link do tekstu).
Oczywiście, poszło o kasę. Klub dostał od miasta około 5 milionów za promocję Wrocławia, następnie kolejne 12 milionów, z którego połowę miał oddać Solorz, a jesienią miasto dołożyło 2 miliony, z których spłacono Ryszarda Tarasiewicza. A biznesmen co? Biznesmen chce jeszcze od władz miasta zwrotu 20 milionów złotych, które wydała na wykopy pod galerię handlową.

Z politycznego punktu widzenia swoim przeciwnikom Dutkiewicz krzyknął: „szach”. I PO, i PiS z kibicami raczej wojenki prowadzić nie będą. Nie spodziewam się, że będą krzyczeć: to błąd. Jacyś lewicowcy, ludzie kultury, czy może jeszcze TUMW zakrzyknie „to bzdura, że nas stać”, ale przecież to żadna opozycja. Lewica we Wrocławiu to fikcja, ludzi kultury nikt nie traktuje poważnie, a TUMW czy inne NGO'sy i tak w wyborach startować nie będą. Politycznie zatem prezydent – o ile mu się uda dopiąć swego – na tej decyzji wygra.

Zupełnie inaczej wygląda sprawa sensowności tego rozwiązania. We wrześniu apelowałem do władz miasta, żeby pozbyły się udziałów w klubie, bo wyraźnie nie ma tam nikogo, kto wiedziałby jak nim zarządzać. Jak zatrzymać wartościowych zawodników. Jak zachęcić ludzi do kupowania biletów. Jak poradzić sobie z kłopotami z klubie inaczej niż wyrzucając autora sukcesów, przeciwko któremu zaczęli grać piłkarze. Ani skąd wziąć na klub pieniądze. Teraz rozwiązało się przynajmniej to ostatnie. Będzie trochę podwyżek dla mieszkańców (a trochę już jest), coś się przytnie, parę inwestycji jak np. łącznik Góralskiej z Robotniczą przełoży na znacznie później – i jakoś to będzie.

Tylko czy o to chodziło? Słuchałem i czytałem ostatnio wywiadów z zarządcą stadionu w Kolonii. Gazecie opowiadał, że trzeba pokochać stadion albo trzeba go będzie rozebrać. W radiu zauważył, że klub traktuje kibiców „jak kury”, utrudniając jak tylko się da kupowanie biletów.
Faktem jest, że poza najwierniejszymi kibicami wrocławianie traktują stadion jak wrzód, do którego non stop trzeba dorzucać kolejne miliony złotych. Teraz do tego dodamy Śląsk. Jeśli popatrzymy z tej perspektywy, okaże się, że przeciwnikom politycznym Dutkiewicz dał szacha, ale stworzył sobie jeszcze większy problem z mieszkańcami. Czy jest jeszcze w stanie przekonać tę milczącą większość, że wyrzucanie kolejnej kasy na stadion i klub to dobry pomysł?

środa, 12 grudnia 2012

Autostrada przez środek miasta jako dowód, że głowa boli

„Cele stawiam sobie takie, że aż głowa mała” czyli cytat z utworu „Gdy mam, co chcę, wtedy więcej chcę” w ostatnich godzinach mi się kojarzy. Oczywiście – z włodarzem naszym, a w tym przypadku z jedną z „wizji”, którą ściągnął z lat 50-tych, jakby żywcem na grunt wrocławski przeniósł słynną Brasilię – i sprzedaje jako swój pomysł. Nowatorski i rewolucyjny. Który nie ma sensu i na który nie ma pieniędzy.

Kończą się lata 50-te. Lucio Costa i Oskar Niemeyer planują nową stolicę Brazyli wg. filozofii: samochód to największy wynalazek ludzkości, a autem trzeba wjechać do kuchni pod lodówkę po piwo. Miasto jest na swój sposób piękne – tyle, że żyć się w nim nie da. W tym samym czasie mamy nie gorszych planistów we Wrocławiu. Wymyślają coś takiego:



Znajome? To może podpowiem: Śródmiejska Trasa Południowa. Piękna i cudowna trasa o parametrach zbliżonych do autostrady (taka sama szerokość pasów, brak przejść dla pieszych, bezkolizyjne skrzyżowania). Ale jakie? Tak cudne, że nawet nasi planiści piszą w opracowaniach: „Skrzyżowanie – Purkyniego – pl. Powstańców Warszawy – ŚTP, jak wynika z możliwości terenowych i przeprowadzonych symulacji ruchu, będzie totalnie nieprzejezdne.”
Niemniej pojawiają się wizualizację tej trasy. Na którą nie ma kasy i która zakorkowałaby południe Wrocławia na amen.

Z Brasilią jest tak, jak z Los Angeles. Każdy kto był i widział wie, że miasta dla samochodów nie mają sensu. Że są brzydkie, ludzie ich nie lubią i są wiecznie zakorkowane.
U nas jednak ŚTP wraca jak bumerag. Jak recepta na korki. Jakby wszyscy byli ślepi i nikt nie widział, że po otwarciu obwodnicy autostradowej lepiej było jedynie przez rok. Że na Legnickiej korki są większe, niż były (o dojeździe na Maślice czy do Leśnicy nie wspomnę).
Paradoks polega na tym, że wielkie wizualizacje zasłaniają nam drogi, które mogłyby pomóc, są 100 razy tańsze, ale się ich nie buduje. Choćby taki łącznik Góralskiej z Tęczową. Niecały kilometr. Za to jedyna droga między Krzykami a Fabryczną od pl. Orląt Lwowskich do Klecińskiej. Projekt był gotów raz, wyszło, że 10 mln zł to za drogo i go odchudzono. Znów jest gotów. Ale budowy nie będzie. Tylko dlaczego nikt się nie oburza?

czwartek, 6 grudnia 2012

Opera, Pawilon Czterech Kopuł, polityka i strach. Włodarz Wrocławia ma nowe pomysły

W przyszłym roku wyremontowane zostaną w całości 3 miejskie kamienice (na 1600). Przez następne 5 lat zbudujemy od nowa praktycznie tylko jedną drogę – obwodnicę Leśnicy. I żadnego torowiska. A pierwsza zbudowana (nie wymalowana na jezdni) nowa droga rowerowa powstanie za trzy lata. Za to nasz prezydent ma nowe pomysły. Jeśli takie same jak rezygnacja ze środków unijnych na torowiska na Długiej, Popowickiej oraz na Jagodno, a potem wydanie ponad dwukrotnie większej sumy na salę koncertową na pl. Wolności to zaczynam się bać. Może Dutkiewiczowi naprawdę wydaje się, że tu jest jak w raju?

Kiedy napisałem o problemie związanym z melomaństwem naszego prezydenta czytałem w komentarzach, że chyba chodziło o megalomaństwo. Otóż nie. Przestudiujcie dialogi w radiu i telewizji między Rafałem Dutkiewiczem a Rafałem Jurkowlańcem. Okaże się, że zdaniem naszego prezydenta największy błąd marszałka to rezygnacja z rozbudowy opery i walka, by za te same pieniądze ratować rozwalający się Pawilon Czterech Kopuł. „To zła wiadomość dla melomanów, dla wrocławian” – mówił całkiem poważnie Dutkiewicz. Nie zgadzam się. Najgorszą wiadomością dla nas wszystkich jest to, że ma nowe pomysły. Ja się ich boję.

Zwłaszcza w kontekście tego, na które inwestycje wydajemy te słynne miliardy (czym się ostatnio bardzo chwali).
Przykład nr 1.
Styczeń 2009 roku. Na wniosek beneficjenta, czyli Dutkiewicza, pieniądze na Tramwaj Plus vol. 2 (tory od skrzyżowania ul. Bardzkiej z ul. Świeradowską przez ul. Buforową do Jagodna oraz od Mostów Mieszczańskich przez ul. Długą i ul. Popowicką do ul. Milenijnej i na Kozanów) zostają przesunięte na listę rezerwową. Innymi słowy miasto nie chce 96 mln zł dotacji unijnej. Może dlatego, że trzeba by do nich dorzucić ok. 125 mln zł.


Jednak już w grudniu 2009 roku to samo miasto podpisuje umowę wartą 300 mln zł na Narodowe Forum Muzyki, wiedząc, że koncerty będą organizowane na budowanym stadionie i odnawianej Hali Stulecia – o Orbicie już nie wspominając. A pomysłem na poprawę jeżdżenia po mieście jest UrbanCard, a przede wszystkim likwidacje i cięcia linii autobusowych, i tramwajowych.

Przykład nr 2.
W 2009 roku miasto odnowiło kompleksowo aż 43 gminne budynki. Rok później już tylko 26, a przez ostatnie dwa lata jedynie 14. W przyszłym roku starczy na zaledwie trzy kompleksowe remonty kamienic. Chodzi o budynki w stu procentach miejskie. Mamy ich ok. 1600.

Przykład nr 3.
Pierwsze dłuższe, nowe drogi rowerowe powstaną za dwa lata (Ślężna, Piaskowa, św. Katarzyny i Czesława, Mickiewicza, Jana III Sobieskiego, Nowowiejska). Wcześniej starczy pieniędzy jedynie na poprawianie tego, co ludzie Dutkiewicza zrobili źle – Grabiszyńska czy Św. Mikołaja. I jeszcze kwota – cały program rowerowy to 25 mln zł. Porównajmy z NFM.
Mając w pamięci te trzy fakty, wyciągnięte zupełnie nielosowo, wracam do medialnej dyskusji prezydenta z marszałkiem. Dutkiewicz w radiu mówił: „województwo jest źle zarządzane. Jest w dryfie. Potrzebuje nowego impulsu.” Zaś w telewizji strzela z grubej rury – marszałek zrezygnował z rozbudowy Opery. Melomani będą niepocieszeni.
Te same pieniądze marszałek chce przeznaczyć na ratowanie stuletniego Pawilonu Czterech Kopuł projektu H. Poelziga – autora biurowca przy Ofiar Oświęcimskich, Teatru Wielkiego w Berlinie czy obecnego budynku Uniwersytetu Goethego we Frankfurcie nad Menem. I zdaniem prezydenta Wrocławia to błąd.

Najbardziej jednak przeraża mnie zakończenie tego wywiadu w telewizji. Prezydent oświadczył, że ma jeszcze energię i nowe pomysły. Jeśli to są pomysły na kolejne nieodwiedzane muzeum, zamiast dróg, torowisk, remontów kamienic czy budowy dróg rowerowych – a o to go podejrzewam – to mam wam za złe. Wam wszystkim, którzy pozwalacie mu sądzić, że w tym mieście nie ma już nic do poprawienia. Że żyje się tu wybitnie komfortowo i rozwiązaniem problemów będzie kolejny strasznie drogi gmach dla melomanów.

niedziela, 2 grudnia 2012

Mamy Dutkiewicza kolejne sześć lat

No to już wiemy. Następne sześć lat będzie rządził nami Rafał Dutkiewicz. Dla dziennikarza zajmującego się miastem to jedna z najlepszych informacji tej jesieni – tematów o wpadkach naszych władz mi nie zabraknie. Oczywiście, że chciałbym kogoś, kto potrafi coś zrobić z ludźmi, dla ludzi, a nie kolejnych pomników oświeconego i namaszczonego. Jednak będę musiał poczekać.

Co zrobić, jak grunt się pali pod nogami? Zmień narrację. Ucieczka do przodu. Dutkiewicz właśnie to zrobił i zapewnił sobie wygraną za dwa lata, a więc nam kolejne 6 lat swoich rządów.

Dlaczego nikt z nim nie wygra? Powody są trzy. Po pierwsze, nie ma nikogo, kto miałby jednocześnie środki i wizję miasta atrakcyjną dla kogokolwiek – ostatnio radny miejski PO wrzucił mi program Sławomira Piechoty z poprzednich wyborów, w których dostał megalanie jako, wciąż aktualna wizję Platformy na to miasto. Bez komentarza.
Po drugie, wrocławianie dali się kupić bajeczce o dobrym carze i złych bojarach, w których Nasz Prezydent nie odpowiada za nic – nawet za brak nadzoru nad własnymi wiceprezydentami, bo „no co niby ma zrobić” (na poważnie: moi mądrzy znajomi używają takich argumentów).
I wreszcie po trzecie, bo wrocławianie zasługują na Rafała Dutkiewicza – co jest bardzo gorzką konstatacją, bo długo chciałem wierzyć, że zasługują na więcej.

Będziemy więc mieli sześć lat „ciepłej wody”. Wmawiania sobie, że jesteśmy najlepsi w Polsce, choć z porównań wychodzi, że mieszka się u nas gorzej niż w Szczecinie. Sześć lat korków. Sześć lat stawiania pomników typu Narodowe Forum Muzyki (choć melomanów mamy tyle, co kot napłakał – za to prezydent jest melomanem), fontanna na Pergoli (bo Zdrojewski postawił w Rynku), Muzeum Sztuki Współczesnej (choć do innych muzeów, także tych wyremontowanych, pies z kulawą nogą nie zagląda) i szklany domek dla Geta koło Jasia i Małgosi (bo tak).
Szkoda tylko, że za bardzo kocham ludzi w tym mieście, by się stąd wyprowadzić.

piątek, 30 listopada 2012

Na co wkurzył się Dutkiewicz, czyli po co nam taka rada miejska?

Inspektorzy zatrzymują masowo dowody rejestracyjne miejskim autobusom – on zachowuje spokój. Przyznane pieniądze unijne przechodzą koło nosa – on jest spokojny. Głosowanie nad odwołaniem przewodniczącego rady miasta dla prezydenta Wrocławia jest zwycięskie. Ale ktoś z jego radnych na karteczce głosował inaczej. Dutkiewicz jest wkurzony i rozpoczyna szukanie kreta. Tylko czy umiejętność wkurzenia prezydenta miasta, po którym zdają się spływać wszelkie wpadki jego ludzi, to naprawdę jedyny powód istnienia rady miasta?

Zdarzyło mi się tak, że w ciągu doby spędziłem 13 godzin na sesji rady miasta, z niezbyt długą przerwą na sen. Pierwsza część dotyczyła stanu finansów miejskich spółek, druga m.in. projektu budżetu na przyszły rok, wieloletniego planu inwestycyjnego, podwyżek.


Chyba nie muszę pisać, że największe emocje – prawie półtoragodzinną dyskusję – wywołał wniosek o odwołanie przewodniczącego rady miasta. Od początku skazany na porażkę, bo ludzie Dutkiewicza mają w radzie bezpieczną przewagę (a w PiS-ie i tak nie przyszedł jeden radny).
Nie będę tu śledził kto z radnych prezydenckich zrobił psikusa i zagłosował pod prąd, bo większego znaczenia to nie ma.

Raczej zastanowię się nad tym, co powiedział jeden z radnych. „Po co tu jesteśmy?” - rzekł w pewnym momencie zrezygnowany. - „Zaczynam odbierać, że jesteśmy maszynkami do głosowania. Najgorsze jest to, że jakikolwiek guzik naciśniemy to i tak nie ma na nic wpływu, bo ośrodek decyzyjny jest gdzie indziej.”
Faktem jest, że akurat ten radny nie ogranicza się do gadania na sali sesyjnej tylko pracuje. Jednak jest z Platformy – więc to swoim szefom mógłby podziękować, że prezydenccy mają większość w radzie. Bo to władze PO zrobiły wszystko, by wybory przegrać.

Niemniej pytanie ma sens: po co nam taka rada? Czy fakt, że nie ma nic do powiedzenia to efekt zaniechania, czy tego, że decyzje są de facto podejmowane gdzie indziej?
Taka rada mieszkańcom Wrocławia nie jest potrzebna do niczego. Wszystkim 20 osobom popierającym Rafała Dutkiewicza przy każdym głosowaniu należy podziękować za to, co się dzieje. To ich bierność pozwala prezydentowi nie przejmować się tym co myślą ludzie ograniczając się do zmartwień, czy ma większość. Na klub prezydenta spada odpowiedzialność za brak kontroli nad urzędnikami, którzy robią co chcą, bo nikt ich nie sprawdza. Za brak refleksji nad zarządzaniem stadionem, komunikacją w mieście, inwestycjami.

A opozycja? Może płakać, że nie ma nic do powiedzenia. To można zawsze. I zawsze można zrezygnować z mandatu. Może także pracować nad konkretnymi problemami. Tą ławką i tym chodnikiem. Wyprostowanie jednego chodnika na jednym osiedlu jest lepsze niż nierobienie niczego. Ale przede wszystkim powinna udowodnić wyborcom, że ma lepsze pomysły. Lepsze niż tylko: „nie zgadzam się.”

poniedziałek, 26 listopada 2012

W inwestowaniu ważne są efekty, a nie wydane kwoty

W naszym domu zaczyna przeciekać dach, drzwi nie chcą się domykać, a schody skrzypią – jednak my stawiamy sobie nowy płot i wodotrysk w ogródku. Właśnie w ten sposób zarządzamy Wrocławiem. Daliśmy się wszyscy omamić technokratom, bo uwierzyliśmy, że więcej i więcej inwestycji rozwiąże nasze problemy i rozwinie miasto. Zapomnieliśmy, że w inwestycjach liczy się efekt, a nie wydane pieniądze, a jeszcze ważniejsze jest dbanie o to, co już mamy.

Nasze kochane władze chwalą się miliardami wydanymi na inwestycje. A media rozliczają je z kolejnych. Naprawdę potrzebne jest nam Muzeum Sztuki Współczesnej (zwane pojazdem Jawów)?



Budynek, nie przeczę, ma coś w sobie, tylko czy naprawdę wyciskamy co się da z istniejących muzeów? Jeśli nie, to może najpierw wyciśnijmy co się da z tego, co mamy, zamiast stawiać sobie kolejny pomnik.

To się nie tyczy tylko budynków. Budowa i remont kolejnej drogi ma sens tylko wtedy, gdy będą tego efekty. Czyli jeśli zmniejszą się korki w mieście. Podobnie jak kupowanie nowych tramwajów: efekt jest wtedy, gdy będzie nimi jeździło więcej pasażerów. Inaczej inwestycje nie mają żadnego sensu – poza PR-ową możliwością pochwalenia się: patrzcie, jak jest świetnie. Inwestujemy.

Za każdym razem kiedy „inwestujemy” w coś, czego efektów nie widać, na coś innego musi zabraknąć. We Wrocławiu – na remonty. Miasto jest u nas stuprocentowym właścicielem ok. 1600 kamienic. W 2009 roku urzędnicy zlecili kompleksowe remonty 43 z nich. W 2012 – zaledwie 8. Oprócz całościowych remontów wykonano wtedy 340 mniejszych napraw (m.in. dachów, czy klatek schodowych), zaś w tym roku zaledwie 74.

Problem to nie tylko kamienice. Mamy jeszcze mosty, tunele, wiadukty. Je też trzeba utrzymywać. Czy ktoś u nas o tym myśli? Nikt – i da się to udowodnić na jednym przykładzie. Na Lotniczej koło stadionu postawiliśmy wiadukt dla kierowców, którzy jadą w stronę centrum. Po to, żeby nie blokował ich tramwaj, który wjeżdża pomiędzy jezdnie. Tyle tylko, że tuż przed wiaduktem są światła, które zatrzymują auta. Można więc było zastosować takie samo rozwiązanie jak na Pułaskiego, gdzie tramwaje zmieniają tor jazdy, gdy samochody stoją na czerwonym.



Dodajmy, że wiadukt jest zwykle 7,5 razy droższy od tradycyjnej drogi – i w budowie, i utrzymaniu. Efekt dla kierowców byłby taki sam.

To naprawdę nie jest wyjątek. Nie sztuka kupić nowe autobusy i tramwaje. Sztuka, żeby mieć czym wozić pasażerów. Żeby MPK nie groziło zabranie licencji na wożenie pasażerów. Pozwalając technokratom udowadniać nam, że jest dobrze, bo wydają miliardy – pozwalamy im manipulować sobą. Bo kluczowe są efekty wydawania pieniędzy. Mniejsze korki. Szybszy dojazd do pracy itd. Czyli dokładnie to, czego nie mamy.

piątek, 23 listopada 2012

Dutkiewicz ma wizję Wrocławia. Szkoda, że złą

Twierdzenie, że Rafał Dutkiewicz nie ma wizji Wrocławia jest nieprawdziwe. Można się z nią nie zgadzać, można twierdzić, że jest ona fatalnie realizowana – podpisuję się pod oboma tezami – ale z całą pewnością nasz włodarz ma wizję miasta: podziwianego, bogatego, które pozwoli mu przeskoczyć do polityki krajowej.

Oczywiście w tekście Przemysława Filara , z którym polemizuję, nie ma wprost zarzutu o brak wizji. Jest, że nie wykorzystaliśmy otwarcia AOW, bo miasto nie miało planu jak to zrobić.
Tyle, że to też nie jest prawda – podobnie jak to, że nie ma dyskusji o mieście. One są – tylko ich wyniki przekładają się na konkrety dopiero, gdy zgadzają się pomysłem Rafała Dutkiewicza.

Jaki on ma pomysł na miasto? No przywołajmy słynne trzy centra – Rynek, stadion, Hala Stulecia. I z masy wniosków, że nie będzie już korków – bo każdy sobie pojedzie do najbliższego mu centrum.
Jest wizja? Jakaś tam jest. Niezrealizowana, bo stadion to klapa, a w Hali za mało się dzieje, ale wizja jest. Lepsza byłaby – przedszkole i szkoła dla każdego na każdym osiedlu – i już nie trzeba by wozić dzieci do placówek na drugą stronę miasta, ale cóż. Tego nasz prezydent nie wymyślił.

Inna z wizji Rafała Dutkiewicza – zrobić z Wrocławia miasto klasy kreatywnej, czyli przeszczepić trzy T Floridy (talent, tolerancja, technologia), do której nasz włodarz ponoć dodał tożsamość, choć już wcześniej zrobił to Manuel Castells.

Oczywiście, samo myślenie o tym przeczepianiu jest błędem, bo idea nie jest możliwa do przeniesienia do Polski, bo klasa kreatywna z San Francisco ma mieszkania po 500 mkw., służbę i lata helikopterami, a utrzymuje się z patentów. W Polsce takiej klasy nie ma, bo hipster czy artysta z Nadodrza (być może to jest to samo, ale nie zawsze) nie jest klasą kreatywną.
Trzeba mieć to coś, co ma Barcelona. Być celem podróży nawet, jeśli się jest brzydszym od Paryża, bo ma się to coś.
Ale może jeszcze bardziej trzeba, jak słusznie prawi Krzysztof Nawratek, żeby klasa kreatywna zadziałała, to trzeba ją w mieście zatrzymać. Tyle że u nas hipster na rowerze nie pojeździ, bo niebezpiecznie, w galeriach sztuki się nie posnuje, bo biednie – a inżynier kreatywny wyjedzie tam, gdzie się lepiej zarabia. Do Warszawy. I Przemek Filar o tym wspominał. Tyle że nie napisał. Wizja jest – błędna, bo błędna, ale jest.

Wreszcie to, co mnie boli najbardziej. Hasło Dutkiewicza sprzed sześciu lat: podniesienie jakości życia. Jak to rozumiał? Akwapark, fontanna, Dodzia w Rynku, Śląsk na nowym stadionie oraz ułatwienie dojazdu do centrum ludziom z Kozanowa i Gaju kosztem mieszkańców Psiego Pola, Nowego Dworu, Gądowa i Bartoszowic. Tylko, czy tak naprawdę to podnosi jakość życia? Nie lepiej r e a l n i e poprawić bezpieczeństwo, skrócić czas dojazdu do pracy, zmniejszyć obciążenia finansowe itd.? My wiemy, że lepiej – ale w wizji Rafała Dutkiewicza widać się to nie mieści.

Największy błąd Przemka Filara zostawiłem sobie na koniec. Nie można czynić zarzutu obecnym władzom, że mieszkańcy wyprowadzają się do Wysokiej, Smolca czy Ramiszowa. Nie można – bo skoro robią to same władze, to na tym polega ich wizja. Wizja Wielkiego Wrocławia z wielkimi suburbiami. Oczywiście, że jest to wizja dla miasta szkodliwa. Ale nie oznacza to, że jej nie ma.

czwartek, 8 listopada 2012

PO i zwycięstwo z Dutkiewiczem w walce o Wrocław? Nie sądzę, żebym dożył

Umarłem ze śmiechu. PO zastanawia się nad walką z Dutkiewiczem. Ponoć nawet usiłowała podkupić mu radnych. Tych samych, których najgorzej prowadzoną kampanią w historii drogi mlecznej sama dała mu w prezencie. Na szczęście przynajmniej jeden poseł ma jaja by powiedzieć: nie mamy szans.
No jasne, że nie macie. Trzeba by zrobić coś konkretnego zanim wywloką stąd każdego – by sparafrazować Kazika. Dokładnie tak, jak teraz robi najwyższy prezydent: pokazuje, że coś robi. Głównie po to, by coś pokazać.

Dwa wrocławskie fakty medialne z ostatniego tygodnia:
1. Konferencja prasowa pod hasłem: zbudujemy obwodnicę Leśnicy. Tyle, że nie wiemy kiedy – bo wciąż nie mamy decyzji środowiskowej na tereny Natury 2000, przez które inwestycja już się wyłożyła. Ale zawsze można coś obiecać.
2. Konferencja pod hasłem: co słychać na budowie parkingu pod pl. Nowy Targ. Gdzie nic się nie wydarzyło. Budują. Zdążą na czas – w lipcu przyszłego roku. Ale konferencję można zbudować i powiedzieć, że „osiągnęliśmy stan surowy zamknięty.” Wprawdzie przy budowli podziemnej ten termin brzmi śmiesznie, a ten sam stan się udało osiągnąć lekko licząc miesiąc temu, ale co tam. Róbmy konferencje, żeby nie pisali o aferze stadionowej. Może się rozejdzie po kościach.

Wbrew pozorom taktyka słuszna (z ich punktu widzenia - ja bym wolał poznać prawdę). Najważniejsze jest, że cokolwiek by się nie zdarzyło, prezydent nasz największy i tak nie ma z kim przegrać.

I tu przechodzimy do informacji, która mnie rozbawiła. Marcin napisał o tym, co Platforma myśli o wyborach na prezydenta Wrocławia za dwa lata.
- Rafał Dutkiewicz jest poza konkurencją – przyznaje Marcinowi Stanisław Huskowski, były prezydent Wrocławia i poseł PO.
Trudno się nie zgodzić. Trzeba by coś zrobić poza występami z mównicy na sesjach rady miasta, mieć jakikolwiek własny pomysł na zmienienie czegokolwiek w mieście na lepsze. A tego oczywiście po PO lepiej się nie spodziewać – bo by się człowiek mógł rozczarować i byłoby mu przykro.

Mnie jednak zaciekawił u Marcina jeszcze jeden fragment: „Wiele wskazuje na to, że kilka tygodni temu politycy Platformy chcieli przekonać kilku radnych Dutkiewicza do opuszczenia klubu, by już teraz prezydent stracił większość.”
Dlaczego? Bo to jawna kpina. Jedyny powód, dla którego prezydent ma większość w radzie miasta to sposób, w który PO skopała (sądzę, że celowo) własną kampanię wyborczą słynnymi reklamami wyborczymi, w których twierdziła, że głosowanie na Rafała Dutkiewicza, to oddanie władzy w ręce PiS.
Zanim się nimi skompromitowała miała bezpieczną przewagę w sondażach (do rady miasta). A w efekcie większość w radzie ma prezydent.

Z Rafałem Dutkiewiczem da się wygrać. Ostatnie ruchy pokazały, że w końcu będzie musiał zapłacić za fatalny dobór kadr. Tyle, że jak mam się zastanawiać nad tym co by się musiało stać, żeby PO przejęła urząd miasta we Wrocławiu, to wychodzi, że trzeba by cudu dokonać. Zobaczyć więcej niż trzech ludzi z PO autentycznie pracujących. Zainteresowanych tym, co się w mieście dzieje.
Nie sądzę, żebym dożył.

poniedziałek, 5 listopada 2012

Wrocławianie zasługują na Rafała Dutkiewicza

To o niczym nie świadczy to nic nie znaczy – dokładnie tak tzw. „afera stadionowa” jest oceniana przez większość wrocławian. Miliony strat na imprezach na stadionie czy w Hali Stulecia, za które można by choćby odkorkować pl. Orląt Lwowskich. Wyrzucanie kasy na idiotyczne pomniki wielkości władzy jak kolejka gondolowa czy enty żenujący sylwester w Rynku – wszystko to nie ma znaczenia. Wrocławianie zasłużyli na Rafała Dutkiewicza i jego ekipę.

O różnych sprawach chciałem napisać. Jakiś czas temu Paweł Wróblewski był łaskaw się dziwić dziennikarzom, czyli m.in. mnie, że zajmujemy się "aferą stadionową", rozmawiamy ze zwolnionym w głupi sposób Michałem Janickim i jeszcze z Platformą Obywatelską, która jest „najbardziej chyba aferalna ze wszystkich partii politycznych”.
Być może i jest aferalna, być może powinienem tłumaczyć byłemu marszałkowi, że jego polityczny patron odpowiada za aferę stadionową sam jeden – choćby tylko tym, że dał władzę Janickiemu i nie potrafił go nadzorować. Tyle, że tego nie zrobię.

Obiecałem wyliczyć ile nas wrocławian będzie kosztowała „afera stadionowa”. Dodając co najmniej 10 mln zł strat na Queen i Polish Masters, do 10 mln za roczne utrzymanie stadionu, 5 mln za funkcjonowanie spółki Wrocław 2012, kolejne 6,5 na nic nie robiące SMG (a to straty bo Wojciech Adamski i Rafał Dutkiewicz nie chcieli obciąć tych kosztów i wydzierżawić stadionu jak mieli taką ofertę) i pół miliona na jednej walce bokserskiej promującej zabytek UNESCO, bo przecież nikt Hali nie zna.
Pokazałbym, że za 15 mln zł można by zrobić magistrale rowerowe (bezpieczne wygodne drogi dla rowerów) wzdłuż prawie 10 głównych ulic miasta. Za 10 łącznik Góralskiej z Robotniczą, co odkorkowałbym pl. Orląt Lwowskich. I mnóstwo rzeczy można by zrobić bez tych strat. Ale o tym też nie napiszę.

Napiszę, że nie zgadzam się z opinią Jacka, iż milczenie urzędu miasta i jego prezydenta na temat afery to zła taktyka. To akurat pierwszy raz, kiedy wymyślili coś sensownego:
- do tej pory wszystko co mówili było nie trafione, żeby nie powiedzieć głupie,
- daje im to czas na kupienie usług kogoś mądrego, kto może podpowie co robić (albo chociaż jak uratować twarz),
- wrocławianie i tak mają to w czapce.
Nie. Nie dlatego, że to nie ma znaczenia. To, że prezydent - ojciec wielu sukcesów tego miasta, człowiek który jest odpowiedzialny za najlepsze cztery lata w jego powojennej historii - w sytuacji kryzysowej jest dyletantem. I potrafi tylko, niczym Jarosław, zadawać pytania sugerujące, że go atakują, bo „dotknął interesów”.
Nie jest bez znaczenia smród na kilometr wokół finansowania kampanii wyborczej ugrupowania tegoż prezydenta. Ma i znaczenie, że nikt już nie wierzy w zapewnienia: „finanse miasta mają się świetnie”. Podobnie jak w jakiekolwiek inne zapewnienia. Ani w to, że choćby w sprawie stadionu czy Śląska Wrocław Dutkiewicz i jego ludzie mają jakikolwiek pomysł.

To wszystko ma znaczenie. Tyle, że nie dla ogółu wrocławian. Wystarczy porozmawiać z sąsiadami, dalszymi znajomymi - kimkolwiek, kto nie jest regularnym odbiorcą lokalnych mediów (a takich jest zdecydowana większość), żeby się o tym przekonać. Usłyszeć, co jest dla nich ważne. Że się pogoda zepsuła, wróciły korki przez duże „K”, ale jeszcze bardziej nowy Bond i Jerzyk.
Wrocławian nie dotyka te kilkadziesiąt milionów strat. Chyba, że mieszkają akurat w kamienicy, która nie jest jeszcze wyremontowana. Jeżdżą po ulicy, która jeszcze nie ma załatanych dziur. Albo to akurat oni utknęli w korku. Jednak nawet jeśli coś takiego ich dotknie żądają zwolnienia odpowiedniego urzędnika. Bo ich prezydent nie mógł przecież zawinić. Wrocław jest najlepszy na świecie i koniec. A już w Polsce to na 100 procent. Zaś ta afera to coś tam poważnego może być, ale na razie mnie nie dotyka.
A poza tym - to usłyszy się od sporej części zainteresowanych lokalnym poletkiem - i tak nie ma alternatywy.
Tak myślą wrocławianie. I takie myślenie wskazuje jasno, że wrocławianie zasługują na Rafała Dutkiewicza.

poniedziałek, 22 października 2012

Tłumaczeniem zwolnienia Janickiego tylko się pogrążają

Nielegalnie finansowałem kampanię sztabu wyborczego Dutkiewicza – wyznaje Tomasz Góralski, szef Dynamicomu sugerując, że był powiązany nie tylko z Michałem Janickim. Nawet jeśli mija się z prawdą, jeśli rację ma prezydent, a jego zastępca (Janicki) był zły, okropny i niemoralny to wina leży po stronie szefa magistratu. On Janickiego zatrudnił, nie potrafił nadzorować i wbrew mitowi o świetnym biznesmenie, nie potrafił dobrze zwolnić. Tylko, czy to zmienia fakt, że Dutkiewicz i tak nie ma z kim przegrać?

Wraca sobie człowiek po tygodniu z urlopu, a tu Wrocław za mgłą. Niby taki sam, jakim go zostawiłem, a jednak trochę inny. Niby wciąż Rafał Dutkiewicz płaci za głupotę swoich doradców i błąd przy zwalnianiu Janickiego. Tylko rachunek jakby co kilka dni robi się większy. Bo o tym, że przedsiębiorcy płacą nielegalnie za kampanie wszyscy mówią od lat. Ale po raz pierwszy jeden z nich się do tego przyznał.
Pominę milczeniem wprost genialną linię obrony – wystawienie szefa sztabu, który wyznaje: „nie znam tego pana, nic o nielegalnym dofinansowaniu nie wiem, nie ma na to żadnych dokumentów”. Bo przecież dokumentów być nie może skoro finansowanie miało być n i e l e g a l n e, prawda?

Czytałem, że ominął mnie kontratak Dutkiewicza na sesji rady miasta. Niechże za streszczenie posłuży fragment z wywiadu Jacka: „prawdą jest też, że w pewnym momencie przestałem mu ufać. Według obowiązujących przepisów to w zupełności wystarczy do odwołania któregokolwiek z moich zastępców".
Przekonujące? Dla mnie nie. Jednak dla potrzeb tego tekstu przeprowadzę dowód logiczny na bazie tego, co nam mówią urzędnicy. Zastanówmy się przez chwilę co oficjalna wersja magistratu mówi o jego szefie.

„Gęstość kontaktów Michała Janickiego z niektórymi przedsiębiorcami wzbudziła moje poważne zaniepokojenie. Ja nie wiem, czy w tych stosunkach, poza sensem obyczajowym, było coś nagannego.” Niby wszystko rozumiem. Tylko z tego, co napisała Wrocławska Zanzibar był trzy lata temu. I co robił przez trzy lata nasz włodarz zaniepokojony swoim zastępcą? Zwolnił go? Odsunął? Nie. On wierząc mu na słowo i tylko na słowo (wciąż trzymam się tłumaczenia magistratu):
1. awansuje go na wiceprezydenta,
2. wyrzuca SMG, które chciało płacić za dzierżawę stadionu,
3. zatrudnia Dynamicom (ten od Zanzibaru) do organizacji imprez na stadionie za 21 milionów złotych polskich.
Czy tak się zachowuje dobry manager? Nawet jeśli Janicki nie jest czysty – to ktoś go zatrudnił i pozwolił mu hasać.

Na stronie dla dyrektorów handlowych znalazłem tekst „jak zwalniać?”. Bo sposób zwolnienia Janickiego to kolejny dowód na fachowość Dutkiewicza. Tylko dwa cytaty:
„Miej wszystko udokumentowane. Przede wszystkim wszelkie oceny aktywności i osiągnięć podwładnego. Przy zwalnianiu liczą się fakty (chronisz również swoją reputację jako szefa) a nie domysły.”
Widzieliście fakty? Czy tylko gadanie, że utracił moje zaufanie bo nie potrafiłem go nadzorować i puściłem samopas?
Drugi fragment: „mówiąc wprost, do zwolnienia pracownika nigdy nie powinno dojść, bo to oznacza przede wszystkim Twoją porażkę jako rekrutera. Zatem jeśli musisz zwolnić, to w pierwszej kolejności przyjrzyj się własnym błędom w tym obszarze Twojej pracy.”
Chyba nie skomentuję...

Oczywiście bardzo ważne jest, że mamy 2,2 miliarda złotych długu w samym budżecie miasta (o kredytach spółek nie wspomnę), że zbudowaliśmy za duży stadion (o czym mówiłem przy założeniach do projektu – i mam na to świadków) i popełniliśmy masę błędów. Tak zwana afera stadionowa obnaża nasze dzielne władze bardziej niż wszystko, co zrobiły one do tej pory.
Tylko widzieliście przez ostatnie trzy tygodnie człowieka, który chciałby wygrać z Dutkiewiczem kolejne wybory?

czwartek, 11 października 2012

Dutkiewicz idzie na wojnę ze Schetyną

Nieustające pasmo błędów – to chyba najlepszy komentarz do taktyki przyjętej przez prezydenta Wrocławia do walki ze zwolnionym przez siebie zastępcą. Gdybym miał doradców podpowiadających mi totalną wojnę jako ratunek nadszarpniętego wizerunku – wysłałbym ich na Marsa. Acha – i nie jestem z PO, co jak się okaże jest ważne, bo zdaniem magistratu za wszystkim stoi Schetyna.

Kontra Janickiego (mam na myśli wywiad dla GW) zachwiała w posadach bryłę ponad 8 tysięcy etatów zarządzanych przez Dutkiewicza (urząd plus jednostki podległe plus spółki z większościowym udziałem miasta). Po raz pierwszy zwolniony urzędnik stwierdził, że nominacja na jedynego winnego kłopotów szefa go nie interesuje. I powiedział co myśli publicznie. Zagroził też wyciągnięciem dokumentów.

Zaś chwilę potem okazało się, że to wszystko to paskudna intryga Platformy – pewnie od "celowych strat na imprezach miejskich skazanych na sukces" do "zabójczego ataku marszałka Schetyny". Przynajmniej tak wymyślili spindoktorzy UM. Że to wszystko: cała ta afera stadionowa, Zanzibar i wszystko to intryga PO.
Poważnie.
Nie uwierzyłbym, gdybym nie czytał i nie słyszał.

Zanim znalazł się w tym wszystkim Grzegorz Schetyna wyglądało na to, że taktyka urzędu zadziała. Janicki został winnym stadionu – i nawet poważne publicystki radiowe powtarzały, że długi na stadionie to jego wina, bo „przecież on był podpisany pod umowami z Dynamicomem.”
Fakty się nie liczyły:
1. Umowy podpisał prezes spółki – Robert Pietryszyn. Wciąż pracuje w spółce Wrocław 2012.
2. W ich negocjacjach uczestniczył – Marcin Urban. Wciąż jest skarbnikiem miasta.
3. Negocjacje z SMG, które zaproponowało dzierżawę stadionu, o czym miasto nie chciało słyszeć prowadził – Wojciech Adamski. Wciąż jest wiceprezydentem.
4. Rozmowami z Maxem Boeglem oraz z Dynamicomem w ostatnim czasie zajmował się – Maciej Bluj. Wciąż jest wiceprezydentem.
5. Gdyby Rafał Dutkiewicz wybrał Dynamicom tylko na podstawie polecenia Michała Janickiego, a umowy przypominam są na ponad 20 milionów złotych, to co najmniej nagiąłby prawo o zamówieniach publicznych.
Nieważne. Teraz to intryga PO.

Więcej nawet – Janicki jest niewolnikiem Schetyny – rzecze Czuma w TVN. Cudowna taktyka. Po tym jak Dutkiewicz poszedł do telewizji i wprost nazwał Janickiego kłamcą stracił możliwość bycia „ponad to”. Mając opinię człowieka z klasą mógł grać rolę: „zwolniłem, bo miałem wątpliwości”. A tak co zyskał?
Nic nie zyskał. Zamiast rzeczowo stwierdzić: kłopotów z pieniędzmi nie ma – i to pokazać, a w pyskówki się nie wdawać, zdecydował się na walkę w mediach (w ostatnich tygodniach delikatnie mówiąc mu nieprzychylnych) według reguł przeciwnika.

Może liczył, że zapomnimy o tym, od czego się zaczęło? A zaczęło się od imprez na stadionie, na których miasto straciło 5 do 8, a może nawet 16 milionów złotych (i może skoro Dynamicom i miasto pójdą do sądu sąd to rozstrzygnie). Imprez, których miasto nie powinno organizować.
Kiedy miasto zmieniało umowę z SMG napisałem, że to błąd. Że trzeba było dać Amerykanom stadion w dzierżawę. Może niecały milion rocznie, który chcieli płacić to nie dużo. Ale nie stracilibyśmy na imprezach, nie płacili za utrzymanie stadionu i za pensje w spółce Wrocław 2012. Jeśli jest jakaś afera stadionowa to zaczęła się od tego błędu.

sobota, 6 października 2012

"Afera stadionowa" jest zaraźliwa - dotarła na pl. Wolności

Już nie 14 czy 16 (w zależności czy wierzyć miastu czy Dynamicomowi) ale 143 miliony 740 tysięcy złotych. Tyle kasy możemy stracić z pieniędzy wrocławskiego podatnika po tym, jak Mostostal Warszawa stwierdził: budujcie sobie sami to Narodowe Forum Muzyki. Ktoś jeszcze sądzi, że za całe zło w urzędzie miasta odpowiada sam Michał Janicki?

Jeśli dopiero wstaliście po melanżu piątkowym małe wyjaśnienie: Mostostal Warszawa zerwał kontrakt na budowę Narodowego Forum Muzyki na pl. Wolności. Grozi nam utrata dotacji unijnych (tyle wyjaśnień). Przejdźmy do konkluzji:
Dwie największe inwestycje władz Wrocławia – stadion i NFM to porażki urzędu miasta. Oczywiście obie sprawy są zupełnie różne. Za to, że stadion wciąż nie jest do końca gotowy Michała Janickiego należało wyrzucić dzień po zakończeniu Euro.

O tym, że na pl. Wolności jest bardzo źle – i terminy zakończenia prac to wróżenie z fusów – od dawna mówiono wprost. Kiedy okazało się, że władze Filharmonii z budową sobie nie radzą (ciekaw jestem czy ktoś wypomni miastu, że inwestycję wartą 240 baniek powierzono szefowi skrzypków i dyrygentów) na front walki rzucono spółkę Wrocławskie Inwestycje. Nie pomogło.

Założę się (briefing naszych włodarzy za niecałą godzinę), że linią obrony będzie „to zły Mostostal był” bo i most Rędziński i stadion uroczo położyli - i w ogóle z Warszawy są.
Poprawka już po spotkaniu władz miasta z dziennikarzami. Otóż nadzór był tak "fachowy", że miasto jest "zaskoczone" zerwaniem kontraktu. Ale... oczywiście to nie jest zły nadzór. Firma jest zła, bo chciała zarobić (zdaniem prezydenta, który nie wie - ale ma własne zdanie).

Kupujecie to? To wyjaśnia drugą gigantyczną porażkę z drugą gigantyczną inwestycją we Wrocławiu? Przed briefingiem zastanawiałem się, czy sprawa z Narodowym Forum Muzyki też ma swojego Janickiego, który kogoś do czegoś namówił tak skutecznie, że szef wyrzucił na śmietnik samodzielne myślenie i po raz kolejny obszedł ustawę o zamówieniach publicznych? Czy ktoś jeszcze straci posadę i zaufanie naszego prezydenta? Stracimy kolejnego wiceprezydenta? Oczywiście, że nie ma - choć nadzór, był tak skuteczny, że władze miasta są zaskoczone.

Należy sobie wprost postawić pytanie: co jeszcze może się zepsuć? Na tym etapie trzeba być naprawdę mocno naiwnym, żeby wierzyć w to, że „niebezpieczne związki” i „wątki śledcze na Zanzibarze” wyjaśniają kłopoty jakie wyszły na jaw tej jesieni (a do jej końca jeszcze dość daleko).
Kurcze jak się cieszę, że obwodnicę autostradową nie robił urząd miasta.

czwartek, 4 października 2012

Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie: gdzie jest afera stadionowa?

Uważaj z kim bywasz na wakacjach, bo z pracy cię zwolnią. Pewnie tak brzmiałoby przysłowie, czyli mądrość narodu, po wrocławskiej „aferze stadionowej”. Tylko gdzie ta afera, o co w niej chodzi i co z niej wynika? Moim zdaniem kluczem są pieniądze, a konkretnie ich brak. Jeśli prawdą jest co pokazywał wczoraj prezes Dynamicomu i strata po dwóch imprezach kosztujących 21 milionów wyniosła ok. 16 - to motyw jest. Tylko winnego nie wiem jak do tego przypiąć.

Trzy lata temu byli na wakacjach wiceprezydent Janicki z prezesem firmy, Góralskim. To z wrocławskiej. „Nieoficjalnie wiemy, że już półtora roku temu prezydent Wrocławia zwracał mu na to uwagę. Wówczas Janicki miał zaniechać towarzyskiej aktywności z szefostwem Dynamicomu” – to z Wyborczej. I ponoć zerwał z nim – choć nie do końca wiadomo co z nim zerwał i co w tym było takiego strasznego, że teraz stracił za to pracę.

Więcej nawet. Bezradnie po dwóch dniach „afery” chciałbym zadać pytanie: kto z was rozumie jaki jest związek z aferą stadionową Michała Janickiego? Że źle nadzorował imprezy ostatnie? Przecież się na temat nadzoru wypowiada inny wiceprezydent, Maciej Bluj. Że umowa jest zła z Dynamicomem? Przecież podpisany jest pod nią Robert Pietryszyn, prezes spółki Wrocław 2012. A jak słyszymy – negocjowali ją ludzie z departamentu skarbnika, Marcina Urbana. Dlaczego więc Janicki leci, a np. Pietryszyn nie?
Przepraszam – jest słynna sprawa „polecenia” Dynamicomu jakiej miał się dopuścić, ale to jest teraz ważniejsze niż zamówienia publiczne? Są na to „polecenie” jakieś dokumenty? Czy tylko przecieki o wycieczce na wyspę Zanzibar czy gdzie tam?

Żeby było wprost. Nie jest mi żal Michała Janickiego. Za to, co się dzieje w Śląsku Wrocław (pierwszy wpis z września) należało mu się. Za to, że stadion wciąż jest w budowie – należało mu się. Jednak nie kupuję bajki pt. „oczywista oczywistość”. To nie jest ul. Wiejska w Warszawie. Tu niejasne oskarżenia o „powiązania” nigdy nie wystarczały jako wytłumaczenie. Dlaczego mają zacząć wystarczać teraz?

Zostawmy jednak personalia i zadajmy pytanie wprost. Nieważne czy ta strata to 10 (jak chce Dutkiewicz) czy 16 (jak chce Góralski) milionów złotych – w jak fatalnym stanie muszą być nasze cudne finanse, żeby robić wokół tego rewolucję? Przecież trzy lata temu magistrat nie dostrzegłby takiej kwoty. Co się zmieniło?

Na koniec – poznałem dziś teorię, że to niestety musi pociągnąć za sobą kolejną dymisję, bo sypie się systemowo ta ekipa. I skoro już pękło – to cegły będą wypadać dalej. Nie wiem czy tak będzie.
Podobnie jak nie wiem, czy warto się tym martwić.

wtorek, 2 października 2012

Kij się znajdzie... czyli dlaczego wojenka o stadion akurat teraz

Był Janicki, nie ma Janickiego – czyli za klęskę pt. "stadion miejski przy al. Śląskiej" ktoś musiał zapłacić. A „daleki krewny królika” już nie mógł być winny kolejnym porażkom finansowym i nietrafionym decyzjom. Fakty wszyscy już znamy. Zastanówmy się dlaczego akurat Michał J. I dlaczego akurat teraz.

Na początek jednak coś, na co koledzy moi uwagi jeszcze nie zwrócili. Klucz w tej całej wojnie urzędu z Dynamiconem to wpływy z biletów. Bo o to tu chodzi, nieprawdaż? To właśnie to kryje się pod powodem pozwu, jakie miasto chce złożyć przeciw spółce – koszty rozliczenia imprez na stadionie (Queen plus Polish Champions) są znane. Dynamicon wystawał faktury za konkretne wydatki (gaże artystów, ochrona itp.) i miasto je płaciło (konkretnie spółka Wro2012, ale to właściwie miasto). To, o co się biją, to wpływy z biletów.
Miasto twierdzi, że nie dostało przelewów. Prezes Dynamicionu – że zostały one rozliczone tzw. kompensatą. Czyli w zamian za zaległości miasta wobec prywatnej firmy.
Kto ma rację? Jutro mają się pojawić dokumenty – więc będziemy wiedzieć jutro

Co jest dla mnie ciekawsze to to, dlaczego głowę stracił Janicki oraz dlaczego teraz.
Zacznijmy od pierwszego. Michał Janicki nie był wybitnym zarządcą. Drzymała i Solorz w Śląsku, umowa z SMG, nadzór nad Maxem Boeglem, który do tej pory nie skończył budowy stadionu – wreszcie zmiana umowy z SMG (po czasie okazuje się iż miałem rację – to szczyt frajerstwa) i kolejne deficytowe imprezy.
Ale to nie wszystko. Janicki, jak to się mówi, „miał prasę”. Pisano o nim, że młody. Zdolny. Że może być nawet kandydatem na następcę Dutkiewicza. Musiał mieć w urzędzie więcej wrogów niż wszystkie pismaki razem wzięte.
Był na wylocie od dawna – teraz tylko przyszło zrealizować czek.

Pytanie dlaczego teraz jest dużo prostsze. Poinformował nas o tym na briefingu sam prezydent Wrocławia – wyliczył, że strata za dwie duże imprezy na stadionie powinna wynosić nie 14 ale 10 milionów złotych. Czy to duża kasa? 14 to dwa tramwaje skody. Niby niewiele. Z drugiej strony tyle brakuje na budowę łącznika Robotniczej ze Szpitalną za Dworcem Świebodzkim.
Mnie najbardziej bawi, że to w tym roku zrobił Michał Janicki (na zlecenie swojego szefa i przy udziale Roberta Piertyszyna, prezesa spółki Wrocław 2012) „porządek” z amerykańskim krwiopijcą, firmą SMG. Najpierw miała być „zbawcą”, ściągać do nas gwiazdy i w ogóle cudnie. Potem okazało się, że bierze kupę kasy – a w kryzysie to już nie tak łatwo komuś dawać miliony za pomysły w stylu „ściągnijmy DJ Bobo” (a był taki).
Tyle, że SMG zaproponowało miastu – weźmiemy w zarząd stadion. Pokryjemy koszty utrzymania, sami będziemy robić imprezy – a w zamian miasto dostanie kasę. Był to wprawdzie, z tego co pamiętam, niecały milion złotych, ale nie 10 (lub 14) baniek strat na dwóch imprezach! Że już o kosztach działania spółki Wrocław 2012 nie wspomnę (jakieś 5 mln rocznie). Czy to jest drugie dno „afery” z Michałem Janickim?

poniedziałek, 1 października 2012

Lepiej późno niż... czemu nikt nie zagrzmi?

3 miesiące, słownie trzy – tyle, a nawet dwa dni więcej, zabrało naszym dzielnym urzędnikom (liczę w tym i pracowników spółek oraz jednostek miejskich) naprawienie zwrotnicy na linii Tramwaju Plus. Tyle czasu tracili pasażerowie w tramwajach czekając aż motorniczy wysiądzie z szybkiego tramwaju, przestawi wajchę i ruszy dalej. Piszę o tym, choć i tak nikomu z was to pewnie nie robi, że wszyscy mają nas w...

Wesoły nam dzień dziś nastał... no dobra. Może nie dziś, ale bardzo wesoły. Aż się chce skakać z radości. To był piątek, ale ja ten dzień przespałem. Jechałem rano do pracy zbiorkomem (autobus plus tramwaj) i sprawdzałem, ale na skrzyżowaniu Legnicka, Millenijna, Lotnicza, Na Ostatnim Groszu motorniczy wciąż wychodził z kabiny i wajchę zwrotnicy ręcznie przestawiał.
Że to nie pierwsze i nie ostanie miejsce? Za mała sprawa na wpis na blogu? Nic bardziej mylnego. Rzeczona zwrotnica to nowoczesne cacko na trasie „szybkiego” Tramwaju Plus. Tego, co miał mknąć, być „nową jakością” i takie tam. Tyle, że 3 miesiące nie udało się jej naprawić chociaż – i to jest ważne – inne zwrotnice, na zwykłych liniach są naprawiane w 3 dni.

Tu jednak się nie dało. Najpierw wykonawca odmówił remontu gwarancyjnego, po uszkodzenie miało być od pioruna (w co niewielu wierzyło). Potem nie chciał tego ZDiUM na swój koszt zrobić, bo radni tak im obcięli pieniądze na bieżące utrzymanie torowisk iż każdej złotówki brak (pięć lat temu na dbanie o tory wydawaliśmy 5 milionów – teraz milion). Wreszcie jednak postanowił naprawić – i domagać się dodatkowych pieniędzy od urzędu.

Czemu zawracam głowę tym drobiazgiem? Bo z nich składa się całość. Bo po takich szczegółach można oceniać co jest dla kogo ważne. Przez trzy miesiące pasażer nie był najważniejszy dla nikogo. A szkoda.

niedziela, 30 września 2012

Kto kupuje hasło: „wyrzucimy Mennicę” pelikanem jest i tyle

Co trzeci stacjonarny biletomat nie robi – wykryli koledzy dziennikarze i ruszyli w bój o naprawienie ich. Sprawa słuszna, ale rozwiązania: „zrezygnujemy z możliwości płacenia monetami” albo „nie przedłużymy współpracy z Mennicą” to najgłupsze pomysły na rozwiązanie problemu, jakie kiedykolwiek słyszałem.

Choroba wygląda tak: wg testu kolegów z Gazety Wrocławskiej w ubiegłą środę nie działał co trzeci z tzw. stacjonarnych biletomatów UrbanCard. Czyli jedynych, w których da się płacić gotówką. I z naprawianiem jest kłopot.

Mennica Polska, operator UrbanCard, twierdzi, że biletomaty są nieczynne przez drobnych złodziejaszków, którzy je niszczą. Więc rozwiązaniem jest (zdaniem Mennicy) albo wyłapać wszystkich złodziei, albo zrezygnować z płatności gotówką w ogóle. A ponieważ wyłapać wszystkich złodziei się nie da – rozwiązanie dla Mennicy jest jedno. Utrudnienie życia ludziom.

Na szczęście jest też obecny urząd miasta, który ustami rzecznika swego uderza pięścią w stół mówiąc: „Zwrócimy się do Mennicy Polskiej, żeby usprawniła system nadzoru nad urządzeniami. A także ich serwisowania, tak by było ono szybsze. Jeśli współpraca nie będzie przebiegała pomyślnie, to możliwe że nie zostanie przedłużona.”

Czytając o tych rozwiązaniach łapię się za głowę. Że ktoś to może kupić, takie banialuki.
Mennica Polska zgarnia 8 proc. od każdego sprzedanego biletu na autobus i tramwaj. Przynajmniej do pewnego poziomu - gdyby budżet miasta zarobił 144 mln (rocznie) – to do kwoty 140 mln Mennica dostaje 8 proc. z każdego biletu, ale od pozostałych 4 mln już procent 50. Połowę. Znaczy, że miała z czego zamontować np. kamery i wandali policji na tacy wyłożyć. Chyba, że cała ta sprawa z wandalami to bujda na resorach, a biletomaty to technika nie najlepsza i nie najlepiej serwisowana.

Natomiast pomysł miasta – wyrzucenie Mennicy, czyli nie przedłużenie z nią umowy – może kupić tylko ktoś, kto nie zna umowy z ową spółką. Jest w niej drobny, acz ważny szczegół. Każdy biletomat, a więc także te 800 w autobusach i tramwajach, z którymi najczęściej kłopotów nie ma, jest własnością Mennicy. Czyli miasto ich wyrzuci, a oni zwiną zabawki i tyle było automatów do sprzedaży biletów.
A może ważne jest podpisanie umowy z firmą odpowiedzialną za działanie tych maszyn, w której znajdzie się zapis o karach, jeśli one nie działają? Hmm – może. U nas o tym nie pomyśleli. Może im się uda za rok, kiedy kończy się umowa z Mennicą.

To jak z tym rozwiązaniem problemu? Wprowadzić technoterror i wymagać od każdego, żeby miał konto z kartą? Czyli dyskryminować takich, co ich nie mają (a jeszcze są tacy), czy położyć od razu projekt z biletomatami? Który z pomysłów jest lepszy? A może jednak pomyśleć w umowie o jakichś karach za zepsute biletomaty co zmusi dojącą nas niemiłosiernie Mennicę do zamontowania kamer – skoro to wandale niszczą sprzęt?

czwartek, 27 września 2012

Kładka jest nudna, a gondola będzie się fajnie dyndać

Dziś po raz kolejny praktyczność przegrała we Wrocławiu z pozerstwem. Politechnika zdecydowała, że między Serowcem a Geocentrum swoich studentów będzie wodzić kolejką linową. W chyba najbardziej płaskim dużym mieście w kraju. A magistrat został z gorącym kartoflem – z czego zabrać dwie bańki, żeby na ów dyndający się cud była kasa.

Dlaczego mi się to nie podoba? Wcale nie dlatego, że lubię Przemka Filara i Radka Lesisza, którzy przeciw tej inwestycji protestowali. Po prostu się z nimi zgadzam. Skoro w ubiegłym roku pod Sanokiem powstała dłuższa kładka, od tej, która musiałaby spiąć brzegi Odry za 4,5 mln zł, to można było i u nas zbudować za te 12,7 mln zł (tyle pójdzie na gondole) kładkę. Bo byłaby otwarta 24 godziny na dobę 7 dni w tygodniu. Zaś według dokumentów przetargowych kolejka Politechniki miałaby działać w dni robocze roku akademickiego w godzinach od 7:00 do 21:00 (14 godz./dobę) oraz w soboty, niedziele, święta oraz w okresie od 15 lipca do 15 września w godzinach od 10:00 do 18:00 (8 godz./dobę)

Skoro to nielogiczne, a przeciw budowie wypowiadali się eksperci z Politechniki, to dlaczego będzie kolejka a nie kładka?
Znam przynajmniej dwie teorie. Pierwsza mówi, że rektor pozazdrościł prezydentowi fontanny i też chce „odcisnąć trwały ślad w przestrzeni publicznej miasta”.
Druga, że prezydent obiecał się dołożyć uczelni finansowo, ale tylko gondoli. Bo „nudnych” kładek ma już dużo.
W którą wierzę? Szczerze mówiąc w żadną. Uważam, że magistrat zrobił ten sam błąd co z autobusem „E” – trzy lata temu zrobili analizę, że to za drogie (w „E” nikt nie jeździł – wiem, bo uwielbiałem tę pustą linię) potem rzeczywistość zmieniła się o 180 stopni, ale tego już urzędnicy nie zauważyli i linię według starych badań zlikwidowali. Teraz też zasłaniali się "analizami" kosztów. Kiedy zrobionymi?

Bardziej interesuje mnie to: czemu tylko media znów mają jakieś ale? Gdzie jest opozycja? Sześć milionów na gondolową kolejkę linową i nikogo to nie dziwi? W czasach kryzysu i cięć budżetowych?
Jak to jest, że nikt we Wrocławiu nie potrafi zadać pytania: „po co nam to?”
W ciągu ostatnich kilku miesięcy napisałem o dwóch niepotrzebnych wiaduktach, które zbudowaliśmy, gdy była unijna kasa. Pierwszy na Lotniczej – umożliwia tramwajowi bezkolizyjne przejechanie spomiędzy jezdni na południową stronę (przystanek przed stadionem). Tyle, że zaraz za nim auta i tak stoją na światłach. Po diabła więc wiadukt?
Drugi przykład – nad Sobieskiego dwa lata temu praktycznie od zera postawiono wiadukt, który się sypał. Wyjeżdżało się nim z Psiaka. Tyle, że teraz po jednej jego stronie będzie deptak, więc wiaduktem pojadą same autobusy. We Wrocku!
Jakiś „opozycyjny” radny się zainteresował wydawaniem pieniędzy na niepotrzebne inwestycje w czasach, gdy brakuje na wszystko? Nie. Im wystarczy pytanie o stadion. Bo to nie wymaga żadnej pracy.

poniedziałek, 24 września 2012

Kto zamordował ulice handlowe, a raczej kto się o to głupio pyta

Kiedy czytam o tym, że kolejny inwestor – tym razem ten od nowego Pekasu – chce budować kolejną galerię handlową zastanawiam się na tym, czy wie co mówi. Bo o tym, że przez ostatnią dekadę Wrocław całkowicie rozwalił handel już wspominać mi się nie chce.

Trzy sprawy prawie jednocześnie:
1. W radiu słucham lamentów, jak to Piłsudskiego umarła i trzeba ją wskrzesić.
2. Hala Grafit świeci pustkami, podobnie jak Dworzec Główny, a tłumów nie ma i w Sky Tower i w Arkadach.
3. Nowy inwestor PKS-u, ten co to autobusy planuje pod ziemię, „chce zmian w miejscowym planie zagospodarowania przestrzennego, tak by móc postawić galerię handlową.
Jak to się łączy? Wprost. We Wrocławiu na jednego mieszkańca przypada więcej powierzchni w galeriach handlowych niż w jakimkolwiek innym mieście Polski. Do tego nie zarabiamy wcale najwięcej – wręcz przeciwnie, śmiesznie mało. Z tych powodów banki nie chciały dać kredytów na Galerię Śląska Wrocław, zwaną także Dziurą Solorza. Bo nie byłoby tam najemców – klient może by się pojawił, ale nie było chętnych do wynajmowania lokali handlowych.

Prawda jest brutalna – władze Wrocławia rozwaliły handel dokumentnie. I to w stopniu, którego nie da się już odwrócić. Nikt nie będzie robił zakupów na Piłsudskiego. Nie ma szans na reaktywację tej ulicy. Nie znikną lumpeksy ze Świdnickiej. Jedyną ulicą, która się ostanie będzie Oławska – bo łączy administracyjno-knajpiany Rynek z Galerią Dominikańską. I tyle.

Jedyne co może jeszcze walczyć z galeriami to dyskonty. I one akurat są w ofensywie. Rosną jak grzyby po deszczu. I będzie ich jeszcze więcej, bo tylko sieciówki mogą przetrwać po wyniszczeniu całego handlu poza galeriami. I lumpeksy zajmujące kolejne „prestiżowe” lokalizacje typu Świdnicka czy pl. Legionów.

środa, 19 września 2012

O dziurze w budżecie – rannego trzeba dobić

W moim bloku to się stało tej nocy. Od dziś „kaloryfer parzy – dziś zaczęli grzać”. Ale nie – to nie będzie wpis o tym, że „jesień mi gruchnęła przez grzejnik” i „to nie jest miłe, nie jest dobrze, jest źle o tyle że przyszła jesień znowu, ja ją znowu przeoczyłem”. Wiedziałem, że jesień idzie bo znów radni zaczęli strzelać w budżet.

Brak pieniędzy to jest wreszcie to, co może wysadzić w powietrze obecnie rządzącą moim pięknym miastem ekipę. Jeśli oczywiście opozycja ma rację i ich zabraknie na coś ważnego.
Choć nie. Już zabrakło tylko nie ma wśród naszych radnych nikogo kto mógłby:
- zorientować się na co zabrakło,
- odpowiednio tym uderzyć.
Konkrety? Proszę bardzo. Plac Orląt Lwowskich korkuje się regularnie. Codziennie. W lutym 2010 miał być przetarg na budowę pewnej kluczowej prowizorki – połączenia Tęczowej i Góralskiej. Łącznik niedługi, tani – ale odciążyłby i pl. Orląt i pewnie Jana Pawła II. Łącznik drogowy więc i radny każdy zmotoryzowany zrozumieć powinien, że to potrzebne. Gdyby ten przetarg był w lutym łącznikiem kierowcy jeździliby od roku. Nie ma go – bo żal jakichś 5 milionów. Urzędnicy uznali, że o tyle jest za drogi projekt – i łącznik po raz N-ty przeprojektowują. Słyszał ktoś, żeby radny tym atakował? A radny słyszał jakiś o czym ja piszę?

Żeby nie było, że potrafię wskazać tylko jeden taki projekt. Rok temu prawie, w grudniu radni Rafała Dutkiewicza przeznaczyli dodatkowe pieniądze na remont dróg zamiast torowisk. Efekt? Nie ma pieniędzy na naprawianie zwrotnic. Tramwaj Plus – ten drogocenny i bardzo medialny – do końca czerwca jest blokowany na skrzyżowaniu Legnicka-Lotnicza-Millenijna-Na Ostatnim Groszu. Motorniczy wychodzi z pięknej skody i wajchą macha. I znów: słyszał ktoś, żeby radny tym atakował? A radny słyszał jakiś o czym ja piszę?

To dwa przykłady. Dorzucę choćby brak pieniędzy na światła na pl. Kościuszki, czy na drogi rowerowe inne niż mało sensowne malowanie pasów na ulicach. To przykłady o pieniądzach i kiepskim zarządzaniem inwestycji. Wszystkie opisały media. Wciąż niestety jedyna grupa, która patrzy władzy miejskiej na ręce. A gdzie jest opozycja? Co robi? Grzmi? Oj – jak coś grzmi to pewnie burza idzie, choć za oknem słońce jesienne.

sobota, 15 września 2012

Apeluję do władz miasta - wycofajcie się z piłkarskiego Śląska

Dla dobra kibiców i miejskich podatków sprzedajcie piłkarski klub WKS Śląsk Wrocław – oto mój apel do władz miasta. To, co obserwujemy od kilku miesięcy pokazuje, że nie ma ani pieniędzy ani umiejętności by z zielono-biało-czerwonymi było lepiej.

Czekałem z tym tekstem do pierwszego ligowego spotkania piłkarzy pod wodzą nowego trenera, bo nie zależało mi na utrudnianiu mu startu. Teraz jednak, niezależnie od tego jak się zakończyło to spotkanie, sądzę, że najwyższy czas przypomnieć władzom Wrocławia ich obietnicę o wycofaniu się z klubu. Lepszego momentu na taki krok nie będzie.

Śląsk jest dziś mistrzem Polski. Takiego celu nikt przed Orestem Lenczykiem oficjalnie nie postawił – ale jemu się udało. Brawa i wielki szacunek dla każdego kto przyłożył do tego rękę. I pytanie: dlaczego następnego dnia nie rozpoczęto szukać nowego właściciela? Skoro dla każdego, który interesował się klubem było jasne, że lepiej niż w tym momencie nie będzie.

Dlaczego tak twierdzę? Bowiem jeszcze przed fetą wiadomo było, że straciliśmy najlepszego obrońcę w klubie – Piotra Celebana. Celiego nie udało się zatrzymać. Zdaniem działaczy chciał za dużo pieniędzy – a tych w klubie nie było (i do dziś nie ma). Potem było tylko gorzej. Zespół, który miał szansę walczyć o Ligę Mistrzów przed eliminacjami do niej tylko się osłabiał. Efekty wszyscy widzieliśmy – jedyne, co podczas przygody pucharowej działało poprawnie to doping. Piłkarze raz – w przegranym meczu z Hannoverem u siebie – pokazali serce do walki za co zebrali zasłużone brawa.

Winnym kłopotów został Orest Lenczyk. Można by to było zrozumieć, wszak trener zazwyczaj w przypadku kłopotów jest zmieniany, tylko dlaczego w takim żenującym stylu? I w takim, a nie innym momencie? „Dziadunio”, jak o nim mówią, to specyficzny człowiek. Nie będę się wypowiadał o tym jak pracował jako trener, czy potrafił motywować piłkarzy ani czy kazał im dźwigać za dużo ciężarów, bo nie jestem ekspertem. Mogę za to z czystym sumieniem napisać o czym innym. Lenczyk dał Śląskowi wicemistrzostwo i mistrzostwo kraju z drużyną, która na papierze nie była w stanie osiągnąć żadnego z tych sukcesów. Jakby powiedzieli Amerykanie: against all odds. Po czym, w momencie gdy trzeba było walczyć o więcej, okazało się, że musi od początku budować defensywę. Ze swojej winy? Pewnie w jakimś sensie tak. Czy tylko on był odpowiedzialny za kłopoty? Na pewno nie, skoro już pod koniec ubiegłego sezonu był moment, w którym się obawiano, że nie będzie za co piłkarzom płacić (że już nie wspomnę o kłopotach z wypłatą należnych premii za wicemistrzostwo).

Z doniesień medialnych wiemy, że Lenczykowi w ostatnim okresie nie układało się z zawodnikami. Ba – dowiedziałem się nawet, że grali przeciw trenerowi. „Dziadunio” miał być „krnąbrny”, nie szanować nikogo, a w klubie miał „nie być skonfliktowany chyba tylko ze sprzątaczką”. W efekcie przedstawiciel władz miasta raczył powiedzieć dziennikarzom, że „zwolnienie Tarasiewicza było błędem, a zwolnienie Lenczyka błędem nie będzie.” Abstrahując od totalnego braku klasy osoby wypowiadającej te słowa chciałbym się zatrzymać nad ich treścią. Ryszard Tarasiewicz rozstał się z klubem gdy był on na przedostatnim miejscu w tabeli. Lenczyk – gdy wygrał pierwsze od trzech dekad mistrzostwo kraju. Nie szanował nikogo w klubie? Mnie to nie dziwi. Zatrudnił go osobiście prezydent Wrocławia (to on z nim rozmawiał) – i Lenczyk czuł poparcie właściciela klubu.

Więcej nawet – przez dwa lata de facto nie było w klubie dyrektora sportowego, który by był w stanie dyskutować nad sposobem szkolenia piłkarzy – przecież oficjalny dyrektor zajmował się młodzieżą, której tak naprawdę jej nie mamy. Słyszał ktoś o wrocławskim Żyro i Wolskim? Kolejny argument – we władzach klubu nie ma nikogo, kto się zna na sporcie. Sekretarz i wiceprezydent miasta, plus trzech prawników i prezes od ekonomii – nie byli w stanie go dobrze nadzorować. Nic dziwnego, że nikogo w nim nie słuchał, skoro już na etapie zatrudniania postawiono go powyżej prezesa.

Kończymy jednak z personaliami. Zmieniliśmy w fatalnym stylu trenera. Nowemu życzymy najlepiej. Tylko co dalej? Pieniędzy w klubie nadal nie ma. W sytuacji kryzysu nie można już dowolnie pompować w niego środki z budżetu miasta – bo są to pieniądze, których zabraknie na coś innego. Obecne władze pokazały, że historycznego sukcesu nie są w stanie przekuć na „modę na Śląsk”. Jest jeszcze ktoś kto ma wrażenie, że nawet próbuje? Jakie ułatwienia w kupowaniu biletów wprowadzono? Jakie zachęty dla potencjalnych nowych kibiców, którzy mogliby wspomagać klub pieniędzmi z biletów? Bo ja nie widziałem żadnego. Nie wydaje się wam, że bilety na mecze Śląska powinny być dostępne nie tylko w dwóch punktach miasta? Do tego jeszcze kompletnie nie trafiony wybór „strategicznego wspólnika” w klubie, którego postawa pokazuje, że bardziej interesuje go pewnie pogoda w Tajlandii czy wysokość zbiorów ryżu w Stanach Zjednoczonych niż Śląsk. No dobra – może lekko przesadzam. A może nie.

W ostatnim roku, pomimo sukcesów sportowych, dowiedzieliśmy się, że nie ma nikogo kto wiedziałby jak zarządzać klubem. Jak zatrzymać wartościowych zawodników. Skąd wziąć na nich pieniądze. Jak zachęcić ludzi do kupowania biletów. Jak poradzić sobie z kłopotami z klubie inaczej niż wyrzucając autora sukcesów, przeciwko któremu zaczęli grać piłkarze. Dlatego apeluję do właścicieli Śląska – sprzedajcie swoje udziały, dopóki klub jest Mistrzem. Kiedy przedstawia rzeczywistą wartość. Komuś kto będzie w stanie nim zarządzać lepiej. A przynajmniej spróbujcie kogoś takiego znaleźć.