czwartek, 28 listopada 2013

Wrocław nie jest zły, bo tworzą go ludzie przyzwyczajeni do "jakoś sobie damy radę"

Wrocław to wyjątkowe miejsce ze świetnymi ludźmi. Miasto, w którym nieźle się żyje, łatwo mija kierowców tkwiących w korkach (których oficjalnie nie ma) i na które, jak to ładnie wypunktował Klaus Bachmann, wielu narzeka, ale nikt nie chce się z niego wyprowadzić.

Minęło pół roku odkąd oficjalnie pożegnałem się z codzienną pracą we wrocławskich mediach (choć jak się okazało, nie do końca z zawodem). Obiecywałem sobie nie pisać źle o mieście, w którym mieszkam. Nabrać dystansu. Nie marudzić.
Okazało się, że nie czytując regularnie portali, nie wgryzając się w informacje, nie jest to wcale takie trudne.
Przez ostatnie sześć miesięcy narzekałem na Wrocław tylko w tych kilkunastu przypadkach, gdy postanowiłem dotrzeć do pracy komunikacją zbiorową. I denerwowało mnie, że tylko ja dostrzegam problem w tym, że droga z punktu A (dom) do B (praca) zabiera mi ponad 15 proc. więcej czasu niż wynikałoby z rozkładów jazdy. A prawie żaden autobus ani tramwaj nie jest dokładnie na czas (plus minus 3 minuty mnie akurat różnicę robi). Zawsze jednak potem wsiadałem na rower, pokonywałem te swoje 8,8 km do pracy szybciej o 20 proc. niż gdybym się woził komunikacją zbiorową i cieszyłem się jak dziecko, sprawnie mijając wkurzonych kierowców tkwiących w korkach na Kazimierza Wielkiego. Fakt, że tylko siedmiu z nich próbowało mnie zabić przez te pół roku, bo patrzenie w lusterka jest bardzo trudne – pomijam.

Przez ten czas zrozumiałem w końcu, dlaczego mieszkańcom tego miasta wystarcza tak, jak jest i nie chce się im bić o to, żeby było lepiej. Rozwikłanie zagadki okazało się prostsze niż przypuszczałem: dla wrocławian po prostu nie jest aż tak źle, żeby się przejmować. Bo każdy z nas jakoś da sobie radę. Dla mnie oznacza to, że lepiej wsiąść na rower i pomknąć (dokładnie tak - pomknąć) do pracy niż denerwować się na fatalnie zorganizowaną komunikację zbiorową.
Lepiej skręcić w prawo na światłach, potem przez ulicę, na chodnik i znów na trasę – niż martwić się, że czerwone pali się śmiesznie długo (albo przejeżdżać na czerwonym: tego ukryci za krzakami policjanci już mnie nauczyli).

Po tych sześciu miesiącach mogę z czystym sumieniem napisać: to nie jest złe miasto. Nawet jeśli mogłoby być lepsze (bez większego wysiłku), bo nawet nasze pomysły da się zrealizować lepiej – jak choćby w takiej Łodzi gdzie pokazali jak mógłby wyglądać plan 100 kamienic, gdyby był realizowany sprawniej...



Jednak nawet jeśli w Łodzi lepiej remontują kamienice (ucząc się od Wrocławia) to się tam nie przeprowadzę. Bo lubię tu parę osób. I to oni tworzą mój Wrocław.

środa, 7 sierpnia 2013

Pasażr? Niech siedzi w domu a nie się włóczy po mieście

‘Jak ktoś z Bartoszowic będzie się chciał dostać do miasta, może się przejść jeden przystanek do pętli na Biskupinie’ odpowiedział na moje pytanie o pasażerów z tego osiedla Zbigniew Komar, ojciec projektu Tramwaju Plus. Pierwotny pomysł na to, jak mają sobie radzić pasażerowie po likwidacji E od września wreszcie wejdzie w życie gdy zlikwidują 346. A co z pasażerami? Niech siedzą w domu a nie się włóczą po mieście.



Pytanie zadałem na konferencji prasowej dotyczącej likwidacji linii E. Jak się okazało nikt z obecnych urzędników nawet nie zauważył, że E jechało na Bartoszowice. Z odpowiedzią wyskoczył dyrektor Komar, ale że wiadomo było, że pijarowo będzie to wyglądało źle, magistrat szybko wymyślił linię 346, która rok woziła powietrze. I dobrze, że w końcu ją likwidują. Linia, która kursowała co 30 minut i jeździła donikąd (pod Dominikańską przecież by jej nie wysłali) – i tak nie miała sensu. Jak zresztą – dla naszego magistratu – cała komunikacja zbiorowa.

Swoją drogą chciałbym zobaczyć tych, co się dziwią kolejnej likwidacji linii. Nie pierwsza, nie ostatnia. Skoro „światłym czynnikom” nie przeszkadzało cztery lata temu zniechęcanie ludzi do autobusów i tramwajów to czemu przeszkadza teraz? Przestało się dać jeździć do centrum autobusami – była cisza. Przestało się dać jeździć poza godzinami szczytu – była cisza. To się nie dziwcie. Według tych, co dzielą pieniądze są ważniejsze rzeczy (jak kolejka linowa) niż płacenie za sensowne kursowanie komunikacji zbiorowej. Ona ma – według naszych władz – dowieźć was z przesiadkami do pracy i po niej do domu. A po pracy, w weekendy, martwcie się sami. Kupcie sobie auta. Albo skutery.

Zaś jeśli ktoś ma jeszcze jakieś ale przypomnę oficjalną linię władzy: nie podoba się – przeprowadźcie się do Łodzi.

niedziela, 2 czerwca 2013

Panie Prezydencie, niech Pan nie poprzestaje na Słodowej! Zamknijmy jeszcze coś!

Jak powszechnie wiadomo, alkohol deprawuje młodzież i czyni zło. No a młodzi ludzie, nawet tacy co mają dowody, nie wiedzą, co dla nich dobre i nie potrafią samodzielnie myśleć – za to wie to urząd i radni – apeluję do prezydenta Rafała Dutkiewicza: niech pan nie poprzestaje na Wyspie Słodowej. Na noc trzeba jeszcze zamykać Pasaż Niepolda, Rynek i Pl. Solny.

fot. Wojtek Prastowski

Mało brakowało, a bym nie zorientował się, że władze Wrocławia osiągnęły spektakularny sukces: wygrały z Pijaną Hołotą bój o Wyspę Słodową, zamykając ją na noc. I brawo. Pijana Hołota to wszak na pewno w tej chwili największy problem, jaki ma Wrocław.
Krucjata przeciw tej „zdrowej młodzieży, która jest rozpijana przez bezwzględnych kapitalistów (a może to byli imperialiści?)” to sprawa ze wszech miar słuszna. I nie wolno się zatrzymywać w pół kroku, dlatego uważam, że należy pójść dalej.

Cisza nocna obowiązuje od 22. do 6. rano. I w tych godzinach Pasaż Niepolda, Rynek i Pl. Solny powinny być zamknięte. A ponieważ studenci i inni przedstawiciele Pijanej Hołoty mogą mimo wszystko chcieć oszukać władzę, to po Starym Mieście od 22. powinny krążyć patrole i kazać wszystkim dmuchać w alkomaty.
Chociaż może w ogóle zabronić sprzedaży alkoholu wszystkim poniżej 26. roku życia?

czwartek, 14 marca 2013

Kupujcie auta: bez katastrofy lepiej nie będzie

Nie myślałem, że to kiedyś napiszę, ale: jeśli ktoś chce poruszać się po Wrocławiu szybko i wygodnie, niech sobie kupi samochód. Zarządzający komunikacją nie nauczyli się, jak poprawiać życia pasażerom i nauczyć się nie chcą. Jazda rowerem jest tylko dla odważnych, bo na poprawę bezpieczeństwa pieniędzy jak nie było, tak nie ma. W autach nie utkniecie w korkach (bo jak wiadomo urzędnicy stwierdzili, że korków nie ma) – do tego jest w nich wygodnie, ciepło i będzie gdzie parkować.

Jak ktoś mi jeszcze będzie chciał wmówić, że we Wrocławiu nie promuje się kierowców – zabiję go śmiechem. Nasze władze stwierdziły, że jednak na Kiełbaśniczej nie będzie deptaku. Nawet nie będzie pół-deptaku, czy jak się tam ta proteza nazywała, którą próbowali wprowadzić. Kiełbaśnicza zostanie przejezdna. I brawo. Kolejnym krokiem ma być podobno pozwolenie kierowcom na jeżdżenie dookoła placu Solnego, a złośliwi twierdzą, że może i po Rynku.

Zresztą kierowcy to są u nas szczęśliwi. Korków nie ma – bo urzędnicy odwołali korki. Parkingi się wokół centrum budują – wieczna szczęśliwość.



Żeby broń Boże żaden kierowca nie pomyślał o przesiadce do tramwaju czy autobusu, nie zostanie zrobione dokładnie nic – nawet taki drobiazg jak ulgi w biletach, które sprawdziły się w Nysie – to u nas za dużo. Nie wolno także wydłużyć zielonego na przejściach dla pieszych, żeby się kierowca nie zdenerwował (znaczy może się zdenerwować, jak wyjdzie z auta, ale wtedy już kierowcą nie jest). Zaś żeby nie pomyślał kierowca o jakichś rowerach, to się na budowę bezpiecznych ścieżek kasy nie da (a jak da – to oficjalnie za mało), zaś jakby to nie wystarczyło, to się im tych ścieżek nie odśnieży. Bo i po co.

Gorzka konkluzja jest taka: wrocławscy urzędnicy zajmujący się komunikacją nie muszą z nikim rozmawiać, nikomu się tłumaczyć, wszystko wiedzą lepiej i żyją w przeświadczeniu, że zawsze mają rację. Bo im autem po mieście nie jeździ się źle.
Dlatego będę namawiał, kogo tylko mogę – kupujcie samochody. Dopóki nie powtórzy się u nas scenariusz z Warszawy – i miasto nie stanie na tydzień od rana do nocy w jednym wielkim korku – nic się nie zmieni.

wtorek, 12 marca 2013

Nowy plan urzędu to wyeliminować media

W magistracie mają dość tego, że przez ostatnie kilka lat jedyną autentyczną opozycją wobec niego były wrocławskie media. To dziennikarze jako jedyni kwestionowali piękny obraz najbardziej dynamicznego miasta w Polsce, które po pierwszych czterech latach rządów Dutkiewicza dostało czkawki i zostało dogonione przez inne duże miasta Polski. Oficjalną wojnę urząd już wypowiedział podczas procesu Janicki vs. Dutkiewicz, który chciał utajnić. Teraz media chce zastąpić swoją oficjalną stroną.

Dokładnie w poniedziałek ukazał się mój tekst – sorry, wiem, że to niezbyt koszerne pisać na blogu o własnych tekstach, ale muszę o nim wspomnieć ze względu na osobę profesora Wiesława Godzica, najbardziej znanego w tej chwili medioznawcy w kraju. Poprosiłem go, by skomentował dla mnie wywiad z wiceprezydentem Maciejem Blujem, który ukazał się na wroclaw.pl – oficjalnej stronie urzędu. Padły słowa: „propaganda w stylu poprzedniego ustroju” oraz „myślałem, że to się w Polsce już nie zdarza”.

Dla magistratu ich wewnętrzne wytłumaczenie brzmi dokładnie odwrotnie: tak robią wszyscy. Burmistrzowie albo zakładają własne gazetki, albo życie tych powiatowych zależy od reklam z urzędu, więc piszą to, co władza chce. Albo unikają pisania o rzeczach niewygodnych. To nie jest regułą, ale rzeczywiście się zdarza.
Tyle, że Wrocław to nie Polska powiatowa, a tu mamy do czynienia z portalem miejskim. Utrzymywanym wprost z podatków.

Zresztą wywiad na stronie magistratu to tylko niewielki krok w całej lawinie działań, które teraz wychodzą na światło dzienne. Oficjalnym wypowiedzeniem wojny był wniosek o utajnienie procesu Janicki vs. Dutkiewicz, a dokładnie tłumaczenie go frazą: „bo media niewłaściwie by go relacjonowały i mógłby ucierpieć wizerunek prezydenta”. Niewłaściwie czytaj: „inaczej niż chcemy”.



Dodam do tego utajnienie badań przeprowadzonych na zlecenie UM, które ukazały się na stronie urzędu, a które trafiły do większości mediów. Badań, w których jawne jest wszystko poza: pytaniami, możliwymi odpowiedziami i szczegółowym rozkładem większości odpowiedzi. Czyli wszystkim, do czego można by się przyczepić. Inaczej: ja wiedziałbym, gdzie znaleźć 2 tys. ludzi zadowolonych z komunikacji. Poza Psim Polem, południem Gądowa i Tarnogajem. Na przykład wzdłuż Legnickiej.
Czy tak było? Nie wiem – bo badania są tajne. Jawne są tylko ich pozytywne wyniki.

To co obserwujemy dziś to skutek kilku lat działania i planowania. Stroną urzędu zajmują się dziś ściągani latami profesjonaliści. Wiedzą, jak to robić – i nie są w tym źli. To fachowcy. Urząd zaczął ich ściągać w czasach, gdy Rafał Dutkiewicz miał wszystko: sondaże, pełną władzę w UM i szeroką koalicję w radzie. Tylko mediom się coś nie podobało. Rozwiązanie było proste – wymyślić własne medium i skutecznie je wypromować (np. poprzez ograniczenie dostępu do informacji).

Na koniec wrócę do tego wywiadu, żeby podkreślić, co jest w tym, co się dzieje groźnego. ”Wystarczy spojrzeć na ten wywiad, by zobaczyć, że nie ma w nim żadnych niewygodnych pytań. To monolog rozpisany na dialog” - zauważa prof. Godzic. Właśnie o to chodzi. Żadnych niewygodnych pytań. Żadnej kontroli. Lubię rozmawiać ze sobą, bo moja racja jest mojsza.
Kiedy spytałem w urzędzie, dlaczego tak robią, dostałem odpowiedź, którą da się zamknąć w słowach: „bo możemy”. To prawda. Nie zabrania tego prawo. Mógłby zabronić wyborca, pokazując czerwoną kartkę. A skoro – co już udowadniałem – wrocławianie zasługują na Rafała Dutkiewicza i jego ekipę, to kto im zabroni robić, co chcą?

czwartek, 7 marca 2013

Drobiażdżek, którego półtora roku nie dało się załatwić

Ta informacja nie zmieni niczyjego życia na lepsze. To nie jest rewolucja. To coś, co powinno się zdarzyć półtora roku temu, gdy Śląsk zagrał pierwszy mecz na stadionie na Pilczycach. Od piątku będą działać aż cztery dodatkowe punkty sprzedaży biletów na mecze wrocławskiej ekipy. A że we Wrocławiu zawsze robimy rzeczy wielkie i spektakularne, choć życie składa się z drobiazgów, to warto takim drobnym zmianom kibicować.

Podobno nic nie wkurza tak bardzo jak drobiazgi. Brak szyby, którą jakiś pacan zbił u mnie na klatce pierwszego dnia nie przeszkadzał mi wcale. Drugiego zauważyłem, że od przeciągów trzaskają mi okna. A po pięciu dniach myślałem, że porozrywam tego, kto nie zadbał o jej ponowne wstawienie.

Takich drobiazgów jest więcej. Za każdym razem gdy dojeżdżam tramwajem na węzełek przesiadkowy Kwiska i patrzę, jak odjeżdża mi autobus - bo on miał zielone światło, a tramwaj stoi w miejscu już drugą minutę - mam dokładnie tak samo.
Kiedy po raz kolejny widzę, że jestem w połowie przejścia dla pieszych, a światła już są czerwone - również. Tak mam i kiedy się dowiaduję, iż promowanie rowerzystów polega na rezygnacji z odśnieżania im dróg, a komunikacji zbiorowej na wysyłaniu pism do ministerstwa: “nie - jednak na nowe torowiska nie chcemy unijnych pieniędzy”.

Dodatkowe kasy biletowe nie zmienią diametralnie sytuacji klubu, który przez dwa lata miał więcej środkowych obrońców niż pół ligi. Klubu, na który miasto nie stać - a jednak chce go wykupić w całości, bo z obecnym wspólnikiem sobie nie radzi. Klubu, który jest tak fatalnie zarządzany, że najwierniejsi kibice domagają się zmian zarządu.



Ponieważ miesiącami przerastało to możliwości organizacyjne, warto zaznaczyć, że bilety na mecze mistrzów Polski kibice będą mogli kupić na pl. Solnym, Dworcu Autobusowym oraz w dwóch centrach handlowych: Magnolii i Pasażu Grunwaldzkim.

Nie będę złośliwy. Nie połączę tego z informacjami, że Estadio de Rafal na Pilczyco-Maślicach będzie przynosił straty jeszcze co najmniej dwa lata, ani z zapowiedzią skrócenia linii autobusowych łączących Nowy Dwór z centrum miasta.
Raczej usiądę głęboko w fotelu i ponapawam się faktem, że coś we Wrocławiu zmieniło się na lepsze. Nawet jeśli w skali, w której nasze miasto, kraj i świat zbawia Nasz Prezydent i Jego Ekipa to taki maleńki drobiażdżek.

niedziela, 3 marca 2013

Stawianie na pieszych i rowerzystów: nowa polityka, stare efekty

Efektem wprowadzenia priorytetu dla autobusów i tramwajów było likwidacja i skracanie linii oraz zmuszanie pasażerów do licznych przesiadek. Czym skończy się nowy pomysł na pomaganie pieszym i rowerzystom? Likwidacją chodników?

Po dziesięciu godzinach nadzwyczajnej sesji rady miasta dotyczącej komunikacji, straciłem resztki złudzeń. Wszyscy ci wiceprezydenci, dyrektorzy departamentów czy prezesi odpowiadający za to, jak się poruszam po mieście naprawdę wierzą, że robią wszystko dobrze a nawet lepiej. Zamówili nawet badania, które miały to potwierdzić. Choć już dwa dni po ich publikacji prezes MPK wyjawił, że nie pokazują prawdziwego obrazu rzeczywistości (zdania: "Czystość pojazdów MPK nie jest wystarczająca, niezależnie od tego co mówią o tym badania Homo Homini") interpretować się nie da.

Urzędnicy nie dostrzegają, że na Psie Pole (po skróceniu 131, 141 i innych zmianach), na Nowy Dwór (po likwidacji 139), Sępolno (po likwidacji 12), Bartoszowice, Gądów (po likwidacji E) – po ich "poprawkach" trudniej się dostać.

Więcej nawet – nie chcą już z nikim o niczym rozmawiać. Wiedzą lepiej.
Dowodem na to, że wiedzą lepiej, ma być nowa strategia – priorytetem dla urzędników są teraz piesi i rowerzyści.



Za problem zbyt krótko palącego się zielonego światła już się zabrali. „Zmieniamy ustawienia świateł gdzie się da, czyli tam, gdzie nie zwiększałoby to korków. Od otwarcia obwodnicy zrobiliśmy to już na kilkunastu skrzyżowaniach, a teraz projektujemy nowe cykle na trzech kolejnych przejściach.”

Rowerzyści to też „priorytet deklaratywny”, bo nie idą za nim pieniądze. Dwa lata temu Zbigniew Komar, zastępca dyrektora departamentu infrastruktury i gospodarki powiedział: wiemy, że na program rowerowy potrzeba 8 milionów na rok. W 2012 roku było 2, a w tym roku na „priorytet” jest 3,6 mln zł. I też dlatego, że potrzeba na drogi. Więcej nawet – w ramach tego stawiania na ruch rowerowy wymyślono, że drogi dla jednośladów nie będą odśnieżane.

Praktycznie cała wierchuszka magistratu wszędzie jeździ autami. Nie wolno im kazać stać na światłach – niech pieszy biega. A na rowerach też niech jeżdżą te świry – co z tego, że jest to niebezpieczne. My mamy priorytet. I nijak nie da się im wyjaśnić, że od gadania nic się jeszcze nie poprawiło – trzeba coś konkretnego zrobić, by wprowadzić zmiany.
Choć po namyśle, patrząc jak poprawiono życie pasażerom autobusów i tramwajów nie jestem pewny, czy życzę tego samego pieszym i rowerzystom.

środa, 27 lutego 2013

Jaki ma sens dyskusja o logo ESK, skoro jej nam nie potrzeba?

Nie ma dla mnie znaczenia jakie logo ma ESK, bo sama impreza nie ma sensu. Gdyby ktokolwiek na poważnie chciał walczyć ze zjawiskiem samowykluczenia z kultury i chciał ściągnąć na film lub spektakl takich, których na kino i teatr stać, ale do tych obiektów nie chodzą, zrobiłby badania, znalazł przyczyny i je wyeliminował. A nie stawiał szklane domy. Po co my rozmawiamy o logo imprezy, która nie ma sensu?



Odbyłem ostatnio niezwykle interesującą rozmowę z panią Ewą, Ewą, która kulturę rozumie i się na niej zna. Ja nie znam, nie rozumiem i – z wyjątkiem książek i muzyki – omijam szerokim łukiem (co jest ważne w kontekście tego, o czym poniżej). Rozmawialiśmy o tym jak bardzo nijakie jest nowe logo ESK i jak nam strasznie wmawiają, że ma tyle tej treści, że nie wiadomo, gdzie się ta treść mieści. Rozmowę zakończyłem stwierdzeniem, że przynajmniej jestem przeciw ESK we Wrocławiu, więc mnie to mniej denerwuje.

ESK nie podoba mi się od samego początku. Jeszcze zanim złożyliśmy aplikację starałem się jak mogłem znaleźć odpowiedź: po diabła nam to ESK. Trzy razy powtarzałem to pytanie podczas debaty na Łokietka 5 aż w końcu ówczesny szef tegoż projektu, prof. Adam Chmielewski, odpowiedział: „Jedynie 5 proc wrocławian korzysta z oferty kulturalnej. Starsi ludzie, niepełnosprawni, a nawet młodzi, którzy sami się wykluczają z tej dziedziny, na spektakle czy do muzeów nie chodzą. I z tym chcemy sobie poradzić”.

Od tego czasu (maj 2010) sporo wody w Odrze upłynęło. I wiemy już znacznie więcej. Za całe to ESK zapłacimy 314,5 mln zł (według jednej wypowiedzi Dutkiewicza), albo 260 mln zł (wypowiedź dyrektora Maja) albo 300 mln zł (kolejna wypowiedź Dutkiewicza) albo ponad 300 mln zł (jeszcze jedno źródło).
Za te skrupulatnie wyliczone pieniądze będzie się dużo działo. Zamiast Przeglądu Piosenki Aktorskiej będzie Europejska Stolica Piosenki Aktorskiej, a Brave Festiwal zastąpi Europejski Brave Festiwal. Będą też Europejski Festiwal Filmowy Nowe Horyzonty czy Olimpiada Literacka, czyli zjazd bibliotekarzy. Urzędnicy dodają także budowę Narodowego Forum Muzyki, rozbudowę siedziby Teatru Capitol oraz szklany domek przy kamieniczce Jaś (na zdjęciu). Jeśli nazwy wydają się komuś znajome – to prawda. Są znajome. To te same odgrzewane kotlety. Rafał Dutkiewicz chciałby nas przekonać, że WUWA 2 to nowy pomysł. Szkoda, że ja o nim słyszałem ponad 5 lat temu.

Żeby było jeszcze śmieszniej w tym samym maju 2010 bardzo mądry człowiek, Mirek Połyniak, ekspert z dziedziny e-marketingu i strategii marketingowych, powiedział już Chmielewskiemu, jak się osiąga takie cele jak walka z samowykluczeniem: pracą organiczną. Bez fajerwerków. Mirek proponował „prowadzenie lokalnych akcji edukacyjnych oraz organizacja dla wrocławian bezpłatnych wydarzeń kulturalnych ze szczególnym akcentem na zaangażowanie lokalnych artystów.” Albo można zrobić tak jak zrobiłby naukowiec – badania, które odpowiedzą dlaczego takie zjawisko istnieje – a na ich postawie wprowadzenie rozwiązań. Choć może nie jest to najlepszy pomysł, bo już raz u nas zamawiano badania ruchu – i na jej podstawie nie zmieniono dokładnie nic (przynajmniej ja o tym nie słyszałem).

Nie będę udawał, że wiem jak się namawia ludzi do chodzenia do kina czy teatru. Jestem jednak pewny dwóch rzeczy. Po pierwsze, jednego samowykluczonego – mnie – nie przekona dodanie przedrostka „europejski” do każdej imprezy. Ani szklany domek. Ani kompletnie moim zdaniem niepotrzebne Narodowe Forum Muzyki. I po drugie, jestem pewny, że nie tylko mnie to nie oderwie od książki.

poniedziałek, 25 lutego 2013

Dane mówią, że jest źle? „Stłucz Pan termometr, a nie będziesz Pan miał gorączki"

„Stłucz Pan termometr, a nie będziesz Pan miał gorączki" – oto obowiązująca we wrocławskim urzędzie miasta filozofia. W mieście, w którym szef MPK na pytanie, kiedy jego tramwaje i autobusy przestaną być najwolniejsze w Polsce odpowiada: „dlaczego miałyby jeździć szybciej?” ten prosty cytat opisuje dokładnie wszystko. Mógłbym się śmiać z tego, że żartobliwy cytat Wałęsy ludzie Dutkiewicza wprowadzają w życie, gdyby to nie było takie smutne.



W normalnym mieście gdyby władzom ktoś udowodnił – wydaliście prawie miliard na tramwaje, a one są najwolniejsze w Polsce – władze by się przynajmniej przejęły. Przeanalizowały swoje plany. Albo chociaż obiecały, że będzie lepiej. A w światowej stolicy dynamizmu, czyli we Wrocławiu Władysław Smyk, Brudny Harry z Ikarusa (przy okazji prezes MPK), oświadcza, że to nie problem. To wina danych. „Prawda jest taka, że wyższą średnią Poznań zawdzięcza temu, iż ma jedną linię, gdzie tramwaj jedzie prawie 80 km na godzinę. Operowanie średnią prędkością nie oddaje całej prawdy o komunikacji, bo są odcinki, gdzie pojazdy w naszym mieście jadą szybko, na przykład na Legnickiej, i miejsca, gdzie poruszają się bardzo wolno, na przykład na Kazimierza Wlk. Robiąc tego typu porównania, błądzimy. Nie jest przecież tak, że we Wrocławiu jeździ się dwa razy wolniej niż w innych podobnej wielkości miastach” – rzecze dzielny sternik wrocławskiego MPK.

To ja na to - sprawdzam.
1. Szukałem linii, w Poznaniu, gdzie tramwaj jedzie 80 (choć w miastach jest ograniczenie do 50 km/h). Nie ma takiej LINII. Na TRASIE PST (nie linii, prezes MPK nie odróżnia trasy od linii!) średnia handlowa to 30!
2. Poznań to nie jedyne miasto, od którego jesteśmy gorsi. Gorsi jesteśmy też od Gdańska, Krakowa, Łodzi i Warszawy. Także aglomeracji górnośląskiej.
3. Tłumaczy nam Pan prezes, że „są odcinki, gdzie pojazdy w naszym mieście jadą szybko […] i miejsca, gdzie poruszają się bardzo wolno”. Prawda. Wtedy wyciąga się średnią właśnie. I wie się jak ś r e d n i o to wygląda w porównywanych miastach. Dla ułatwienia dodam, że w innych polskich miastach też tramwaje jeżdżą przez centra miast.
4. Wracając do słynnej poznańskiej Pestki, która jest taką solą w oku pana prezesa. To samo chcą zrobić nasi urzędnicy na Legnickiej. Tam tramwaje przyspieszy ITS do prędkości wręcz kosmicznych (może nawet te 80 km/h). Tyle, że już na Powstańców Śląskich przyspieszane nie będzie wcale. Więc Poznań choć jest „be” – to go jednak skopiujemy.
5. Z danych nie wynika, że jeździ się u nas dwa razy wolniej niż w innych miastach – jest to do 5-10 proc. Ale to już nie brzmi w wywiadzie tak ładnie, prawda?

Po co przyspieszać tramwaje? Po pierwsze dlatego, że pasażer płaci za to, żeby szybko dostać się na miejsce. Po drugie dlatego, że na to przyspieszenie wydaliśmy 750 mln zł. Bo to jest sensowne i racjonalne. Tego jednak prezes Smyk nie powiedział.

Cóż więc tak naprawdę mówi nam pan prezes w swoim wywiadzie? Że jeśli są dane, które ukazują, że nie mamy racji - tym gorzej dla tych danych. Nie ma przecież możliwości, żeby średnia prędkość pokazywała z jaką średnią prędkością jeździ się po mieście. My we Wrocławiu nie możemy być najgorsi. To jest po prostu niemożliwe.
Innymi słowy prezes Smyk powiedział nam to, co wyłożył jego pryncypał rozmawiając z Piotrkiem o ESK: „stłucz Pan termometr, a nie będziesz Pan miał gorączki”. Wprawdzie miałem wrażenie, że Rafał Dutkiewicz żartuje przywołując cytat Wałęsy, ale w przypadku Smyka nie jest to śmieszne.

środa, 13 lutego 2013

Zanim powalczymy o miliardy rozliczmy tych, co zmarnowali poprzednie

Na tramwaje w ostatnich paru latach wydaliśmy 750 milionów złotych, a wciąż są najwolniejsze w Polsce. Na budowę dróg grubo ponad 5 miliardów złotych – a korki mamy największe w kraju. Kiedy znając te dwa fakty czytam: „wrocławskiej komunikacji miejskiej nie naprawimy bez solidnego zastrzyku funduszy unijnych” zastanawiam się gdzie się obudziłem? W realiach, w których logika zamyka się w myśleniu: skoro ktoś zmarnował miliardy – dajmy mu następne, a tym razem się uda? A może zamiast batalii o miliardy rozliczylibyśmy najpierw tych, którzy nie potrafią dobrze wydać poprzednich?



Strasznie trudno prowadzić mi polemikę z Mikołajem Chrzanem, bo po pierwsze, nie miałem przyjemności go poznać, po drugie nie on tu jest źródłem problemów, a po trzecie – widać, że chce dobrze. Jednak swoim tekstem przyczynia się do sankcjonowania braku planowania, braku nadzoru i braku logiki w zarządzaniu wrocławską komunikacją.

Po kolei jednak:
1. W ciągu ostatnich lat Wrocław wydał miliardy złotych na komunikację. Sam urząd w zeszłym roku twierdził, że dwa – jest to co najmniej dwukrotnie przesadzona kwota, co już udowadniałem, ale nie o to chodzi. Chodzi o efekty. A tych nie ma. Tramwaje mamy najwolniejsze w Polsce pomimo wydatków.

2. Sama obwodnica autostradowa kosztowała ponad 4 miliardy złotych. Z punktu widzenia miejskich urzędników to było jak dar niebios – ktoś tę kasę znalazł, drogę wybudował i z hasłem: „macie – wykorzystajcie to” urzędnikom zostawił. Efekt? Trzy lata temu najbardziej zakorkowanym miastem w Polsce była Warszawa. Teraz jest Wrocław.

3. Magistrat, o o czym pisałem i ja i Magda Nogaj (zachęcam do zapoznania się z polemiką z nią Pawła Czumy link tutaj) i wielu innych – nawet te pomysły, które mogłyby być dobre – są u nas ograniczane do minimum. Przykład: ITS, który decyzją urzędników – i nikogo innego – będzie przyspieszał jedynie 6 linii tramwajowych (trzy z Plusami oraz 6,7 i 11). Zamiast komentarza mojego zacytuję eksperta chętnie przywoływanego przez magistrat – jak mu to pasuje - doktora Maciej Kruszyna z Politechniki Wrocławskiej o tym dlaczego TPlus nie działa a ITS tego nie zmieni: „Projekt Tramwaju Plus dotyczy przecież jedynie trzech linii, a pasażerowie jeżdżą wszystkimi. Do tego ITS wciąż przyspiesza tramwaje tylko na jednym odcinku. W skali całego miasta ten projekt niewiele zmieni. Przyspieszyć trzeba wszystkie linie.”

4. W codziennym życiu dla pasażera ma mniejsze znaczenie czy jedzie jelczem, ikarusem czy mercedesem (o ile jest on sprawny – o czym później). Ważne jest żeby przyjechał na czas i szybko dotarł na miejsce. Supernowoczesny autobus marki LeXUS Turbo Super z wanną z hydromasażem dla każdego pasażera we Wrocławiu nie przeniesie komunikacji w XXI wiek. Bo stałby w korkach tak samo jak stary jelcz. Zaś przykład Zurycha, po którym praktycznie wszystkie jeżdżące tramwaje są stare (choć mają nowoczesne autobusy i trolejbusy) – ale robią to szybko i sprawnie – pokazuje, że kupienie nowych autobusów, tramwajów itd. nie pomoże. Zwłaszcza, że problem mamy ze stanem technicznym istniejących (i trudno się dziwić jeśli MPK zwalnia mechaników).

5. W ciągu ostatnich dwóch lat zaczęło wychodzić na wierzch to, co boli najbardziej – fakt, że inwestycje i remonty robione przez magistrat nie wytrzymają tyle co niemieckie. Ba – nie wytrzymają nawet tyle co Gierkowskie. Na Podwalu już drugi raz zamiast wymienić tory na nowe tylko się je wyklepuje. Kłopoty z kostką na Grunwaldzkim i na Strzegomskiej każą się zastanawiać czy nie powinno być jakiegoś zakazu dla wrocławskich władz miasta by nie mogły używać materiału, który je przerasta. Aleja Piastów – robiona za Unijne pieniądze – sypie się po 5 latach od zakończenia remontu, a praktycznie nikt nią nie jeździ.

Ufff. Dość tej wyliczanki. Zróbmy krok dalej. Proponuje mi Mikołaj Chrzan wspólną walkę o unijne środki na komunikację. I zgoda – ale najpierw pytanie – jak to pogodzić z faktem rezygnacji z unijnych dotacji na budowę torowiska na Jagodno oraz Starogroblowej, Długiej i Popowickiej? To pierwsze może nie jest tak pilnie potrzebne, ale ta druga trasa – jedyna możliwa alternatywa dla Legnickiej – jest potrzeba od zaraz.

Na koniec mój własny przykład z podróży autobusami po Wrocławiu. Godzina 21, próba powrotu do domu z kina w centrum miasta. Zanim UM dostał unijne pieniądze na poprawę komunikacji szedłem sobie na autobus, który wiózł mnie do domu. Teraz – aby usprawnić moje życie i je poprawić za unijne pieniądze – mam tramwaj, którym pokonuję 2/3 drogi i „węzełek” przesiadkowy. Na który docieram bez kłopotów, staję przed tablicą elektroniczną pokazującą że z trzech linii, która mogłaby mnie zabrać do domu pierwsza będzie za 23 minuty, druga za 25 a trzecia za 29. I tak stojąc pod tą tablicą na lekkim mrozie, w padającym śniegu (idealne warunki do przesiadek) obok wiaty – bo pod nią wcisnąć się nie da – pomyślałem sobie, czy rzeczywiście chciałbym, aby ci sami ludzie nadal poprawiali moją – i moich sąsiadów z Gądowa oraz znajomych z Bartoszowic, Sępolna, Tarnogaju, Nowego Dworu czy Psiego Pola – komunikację.

piątek, 8 lutego 2013

Jak prezydent chciał ukryć, że jego ludzie nic nie wiedzą

Nie wiem, nie znam się, nie orientuję się... zarobiony jestem. Tak w skrócie można opisać zeznania dyrektora departamentu prezydenta, Marcina Garcarza, w procesie Janicki kontra Dutkiewicz. Procesie, który pierwszego dnia pokazał, że w magistracie panuje kompletny bałagan, nikt nie wie kto za co odpowiada, a decyzje podejmuje wąskie grono: prezydent i jego doradcy medialni. Zaś wnioskiem o utajnienie procesu Rafał Dutkiewicz naraża się jedynie na kpiny.



Z przesłuchania Garcarza najbardziej uderzyło mnie, że w magistracie dyrektor departamentu nie ma bladego pojęcia czym zajmuje się podległy mu wydział (w tym przypadku nadzoru właścicielskiego). Nie przypominam sobie właściwie żadnego szczegółu, który by pamiętał dotyczącego tego, kto zdecydował o zmianie umowy z SMG, kto o wyborze takiej czy innej imprezy na stadionie. Nic. Nie wiem, nie znam się... a jak zwalniali Janickiego to miałem zapalenie płuc.

Co pamiętał dyrektor departamentu prezydenta? Spotkanie, na którym Dutkiewicz groził Janickiemu, że go wyleje jak Dynamicom nie przeleje spółce Wro2012 pieniędzy za imprezy na stadionie. Obecni byli (poza tą dwójką): Paweł Czuma i Marcin Garcarz. Wniosek, że grupa trzymająca władzę w UM składa się z obecnego i byłego rzecznika prasowego wydaje się nie być przesadzony.
Zwłaszcza jak się do tego doda, że Marcin Garcarz był konsultowany jakie imprezy robić na stadionie (Prezydent spytał mnie czy wrocławianom się to spodoba).

I jeszcze jeden kluczowy szczegół. Dla urzędników nie ma znaczenia, kto w papierach za co odpowiada. O tym decyduje bliżej nie określona „kultura korporacyjna”, którą Marcin Garcarz zna świetnie, ale już doradca ds. mediów Wojciech Król nie zna. Może więc dotyka ona jedynie ludzi na wyższych szczeblach?

Na koniec ulubiony smaczek – wniosek o utajnienie przebiegu procesu m.in. dlatego, że media poprzez przekaz mogłyby zaszkodzić wizerunkowi Rafała Dutkiewicza. Po pierwszym dniu wiem czego się prezydent bał. Miał rację – już wiemy jaki ma chaos w urzędzie.

czwartek, 31 stycznia 2013

Co dobrego mogłoby wyjść ze wstrzymania nam środków unijnych

„Wydajemy pieniądze unijne, często je wyrzucając w błoto, żeby tylko wydać. Mamy naprawdę poważny problem z całością środków i ich dystrybucją – ze 100 mld zł, a nie z drobną kwotą 3 mld.” Trudno się nie zgodzić z Mariusz Zielke i trudno to ująć lepiej. Czy wstrzymanie nam pieniędzy unijnych cokolwiek zmieni? Nie sądzę: wymagałoby to ciężkiej pracy przede wszystkim od nas, a na to Polacy raczej się nie zgodzą.

Dlaczego, skoro blog dedykuję Wrocławiowi, poświęcam wpis środkom unijnym? Bo Wrocławia dotyczy ten sam problem, o którym Mariusz Zielkee, były dziennikarz śledczy "Pulsu Biznesu", a obecnie pisarz, autor powieści sensacyjnej "Wyrok" (polecam) wspomniał w rozmowie z portalem wgospodarce.pl mówiąc o środkach unijnych: „Mamy problem z tym, żeby te pieniądze poszły wreszcie na rozwój kraju, a nie na przejedzenie albo przekręty. Żeby to zmienić, trzeba szybko przebudować system, uprościć go i sprawić, żeby służył celom, a nie żeby służył tylko wydaniu jak największych środków. Ale o tym nikt nie chce rozmawiać.”

Ilu z nas wie jak wygląda dopłata z Brukseli do czegokolwiek? Nie pytam już o programy, ale np. na co można dostać kasę? Czy wpływa ona na konto samorządu przed rozpoczęciem budowy mostu, w trakcie, czy po? Na co zdobyć pieniądze łatwiej – na poszerzenie ulicy czy budowę wzdłuż niej torów tramwajowych? Czy to się zmieni w przyszłym budżecie unijnym?
Jeśli, drogi czytelniku, odpowiedziałeś na choć połowę tych pytań – to cieszę się, że tu zaglądasz. Jeśli nie to dla dobra nas wszystkich posiądź proszę tę wiedzę. Bo bez niej nie uda nam się rozliczać polityków (od miejskich i osiedlowych radnych do ministrów i premiera) z tego, na co wydajemy dane nam za darmo pieniądze.

Dla tych, którzy zamotali się zbytnio w spory o związki (co tak załamało od rana Szymona) małe przypomnienie. W środę rano media obiegła informacja, że Komisja Europejska wstrzymała wypłatę 3,5 mld złotych w w związku ze zmową cenową przy kontraktach na budowę dwóch odcinków trasy S8 i jednego odcinka autostrady A4. Zaś parę godzin później dowiedzieliśmy się, że Bruksela gotowa jest zablokować kolejne 4 mld euro na budowę dróg w Polsce. – Stanie się tak, jeśli Polska nie dostosuje się do naszych zaleceń, nie usprawni procedur dotyczących zamówień publicznych, a mimo to przyśle faktury z prośbą o dofinansowanie z unijnego budżetu – powiedziała Polskiemu Radiu rzeczniczka Komisji Shirin Wheeler.



Bardzo bym chciał przy tej okazji wziąć udział w dyskusji o tym, że głupotę robimy rozliczając polityków tylko z tego ile wydają pieniędzy z Unii. Że nie patrzymy na efekty. Chciałbym uderzenia pięścią w stół i prawdziwego oburzenia na władze Wrocławia, które same zrezygnowały z dotacji na budowę torowisk na Długiej i Popiwickiej oraz na Jagodno. Choć są one potrzebne i były pieniądze na budowę.
Szkoda tylko, że nie wierzę, że tego doczekam.

wtorek, 29 stycznia 2013

Mogę więcej zapłacić za bilet – jeśli pojadę szybciej niż teraz

Nie chcę darmowej komunikacji miejskiej. Chcę ją szybką, sprawną i przyjazną pasażerowi. Za taką byłbym nawet w stanie zapłacić więcej, chociaż – czego nasi urzędnicy nie zrozumieją już chyba za swojego życia – ona przynosiłaby większe wpływy do budżetu niż kolejne podwyżki.

Jednego dnia dwa teksty o cenach za podróże autobusami się zdarzyły. Wojciech Adamski wyznał mi, że zapis w budżecie na 2013 rok „możliwa jest podwyżka cen biletów za autobusy i tramwaje” należy interpretować: jak wpływy z biletów będą za małe – to podniesiemy ceny biletów. Natomiast Przemek Filar nawołuje do darmowej komunikacji w miastach, skoro kierowcy mają darmowe drogi. Żaden z nich nie ma racji.



O tym, że podwyższanie cen biletów na autobusy i tramwaje to ślepa uliczka już pisałem i nie będę powtarzał wszystkich argumentów. Wystarczy ten kluczowy: gdyby dało się szybciej i wygodniej dojechać do pracy, zrobić zakupy i wrócić do domu – to nikt by autem nie jechał, albo jeździłaby garstka. W wozach zostaliby Ci, co muszą rozwieźć dzieci do przedszkoli i żłobków po różnych końcach miasta i przedstawiciele handlowi.

Natomiast gdyby komunikacja zbiorowa była darmowa jeździliby nią biedniejsi. Bogatsi wybraliby wygodę samochodu – nawet jeśli kosztowałoby to więcej. Nawet jeśli czasem tkwiliby w korkach. Bo korki są uciążliwe, ale gdy nie powtarzają się codziennie można się do nich przyzwyczaić. Są jak wkalkulowana w koszty u restauratora z Chicago lat 20. renta za „ochronę”, którą płacił każdemu, kto tego zażądał, byleby nie urządzano strzelaniny w jego lokalu. Nic to miłego, ale w sumie jest wygodniejsze.

Tak samo jest z podróżami autobusami i tramwajami. W świecie, w którym czas to pieniądz, darmowa komunikacja nie jest wystarczającym wabikiem dla kogoś kto wychodzi z jednej pracy i jedzie do domu najszybciej jak się da bo ma fuchę do zrobienia, a chciałby skończyć przed Ligą Mistrzów. Więcej nawet – gdybym dostał lepszy produkt, szybsze podróże, nawet w przeciętnym standardzie, to bym był w stanie za nie zapłacić więcej niż teraz. I założę się, że nie byłbym jedynym. Zaś przy utrzymaniu obecnych cen, a poprawie tego jednego parametru znaleźliby się tacy, którzy przesiedliby się do tramwajów i autobusów. I Wojciech Adamski z Rafałem Dutkiewiczem by się ucieszyli.
Tyle, że aby to zrozumieć, trzeba podróżować po mieście nie tylko autem z kierowcą.

piątek, 11 stycznia 2013

Langsam, langsam to motto naszych remontów

Świetna informacja. Nasi dzielni urzędnicy doprowadzili sprawę do końca – na rondzie Reagana znów działają elektroniczne tablice. I zabrało im to tylko pół roku! W porównaniu do zapadniętej kostki na Strzegomskiej to „tylko” pół roku – tam naprawiają od roku i dalej im się nie udało. Z drugiej strony zwrotnicę dla superszybkiego Tramwaju Plus naprawili w dwa miesiące, więc da się szybciej. Ba – da się nawet w 72 godziny. Trzeba tylko chcieć.

Mnie byłoby wstyd. Zaś gdybym był politykiem, kopałbym odpowiedzialnych za to w tyłek co dwa dni. Najnowocześniejszy węzeł przesiadkowy Wrocławia – rondo Reagana. Codziennie przewijają się przez niego tysiące pasażerów. Było nie było – wyborców. Niby normalne, że wszystko powinno działać, prawda? A jak się zepsuje – to trzeba wszystko szybko naprawić.

Tylko nie u nas. We wrześniu pisałem, że elektroniczne tablice na na nie działają, bo zalała je woda. A zalała je ponad miesiąc wcześniej. Czekałem ile czasu zabierze naprawa, ale prawie pół roku się nie spodziewałem. Na szczęście dziś już wiem - naprawili.



Potem jednak zacząłem się zastanawiać, czemu ja się dziwię? W tym samym wrześniu przecież pisałem, że zwrotnica na trasie Tramwaju Plus na skrzyżowaniu Legnickiej, Millenijnej, Lotniczej i Na Ostatnim Groszu, została naprawiona po ponad dwóch miesiącach. Choć standard jest u nas taki, że zepsute automatyczne zwrotnice powinny być naprawiane w ciągu 72 godzin. Ale jak widać, teoria różni się zasadniczo od praktyki.

Niby drobiazg, ale superszybki Tramwaj Plus, nie mógł przez to wejść w warp – zamiast płynnie pokonywać trasę, musiał zatrzymywać się przed krzyżówką, by motorniczy ręcznie przestawił tory. Wszystko przez to, że urzędnicy nie mogli dogadać się, kto ma zapłacić za naprawę.



Nade wszystko podoba mi się przykład ze Strzegomskiej. Miał być tramwaj, ale ja wiadomo, urzędnicy tramwajów nie lubią, więc zrobili buspas. Cudownie miało być, ślicznie miały mknąc już teraz autobusy. Nie mkną. Malo tego – spartolili podbudowę i kostka na przystankach się zapada. W marcu obiecywali: „zaraz tu już nakażemy wykonawcy, poprawi i będzie pan zadowolony”. I co? Jajco.



Co jest z tymi remontami we Wrocławiu? Ktoś to wie, dlaczego u nas się po prostu nie lubi naprawiać? Czy to przekracza ludzkie umiejętności? – naprawić jak się coś zepsuje? A może chodzi o coś innego? Może nie kole to w oczy tych, których właśnie powinno oblewać to rumieńcem wstydu? Może jednak jest tak, że we Wrocławiu naprawy robi się bardzo wolno i byle jak, dlatego że żaden wyborca nie zwraca na to uwagi. Może bylejakość w naszym mieście wystarcza?

piątek, 4 stycznia 2013

Widziałem profesjonalną opozycję we Wrocławiu

Na naszych oczach ta opozycja w mieście, na którą Wrocław tak czeka, pokazała swoje profesjonalne oblicze. Tyle, że nikt nie zauważył, bo było to przed Sylwestrem. A najśmieszniejszy jest fakt, że podczas debaty budżetowej Platforma Obywatelska zaatakowała zawzięcie także pomysł swojego własnego posła – organizacji turnieju World Games.

To było tydzień temu i nie przebiło się do dyskusji publicznej. A stało się coś, w co już zacząłem wątpić – PO zaatakowała Dutkiewicza konkretami, a nie powtarzaniem po raz kolejny, że obwodnicę autostradową zbudował rząd, albo pokazując „wizje” miasta negatywnie zweryfikowane w poprzednich wyborach.

Tym razem było inaczej. Radni Platformy przeczytali budżet i złapali prezydenta na różnicy między tym co mówi, a tym co jest w dokumencie – aż ten się obraził i sobie poszedł. Doszło tylko do tego, że padło sakramentalne: „budżet będziemy zmieniać i obiecuję...” i nie pamiętam co było dalej. Nie pamiętam, bo odkąd obiecał remonty stu kamienic rocznie, a zrobił sto w cztery lata – nie wierzę w to „obiecuję”.

Trzymając się PO. Z mikrofonów popłynęło to, co Platforma chciałaby, żeby powstało: obwodnica Leśnicy, nowy budynek V LO, tramwaj na Muchobór i obwodnica Psiego Pola (nie pytajcie mnie – nie jestem pewien o co chodziło).

Mało tego – usłyszałem, że nie powinno być: Sylwestra w Rynku, Agencji Rozwoju Aglomeracji Wrocławskiej, koszykówki Koelnera i World Games 2017. Nie dopytywałem czy poseł Michał Jaros (PO) wie, że PO już jest przeciwna jego pomysłowi. Bo nie o to tu chodzi. Chodzi o to, że jedyna opozycja wyczekiwana w tym mieście już się budzi.

By uwierzyć w realność alternatywy chciałbym, żeby PO zachowywała się wcześniej jak PiS, czyli proponując własne pomysły – jak choćby dziennik czy dzienniczek dostępny przez internet. Bo do tej pory to właśnie PiS merytorycznie biło PO (jako opozycja) w mieście na głowę. Tyle, że PiS – tak jak cała lewica – nie wygra we Wrocławiu za życia tego pokolenia i tyle.

Teraz Platforma się obudziła tak, jak powinna – mówiąc o konkretach. Proponując coś za coś. Czy pierwszy i ostatni raz? Mam nadzieję, że nie. Dobra opozycja jest potrzebna. Nawet taka, do której mam więcej zastrzeżeń merytorycznych niż do władzy.