Jednego dnia dwa teksty o cenach za podróże autobusami się zdarzyły. Wojciech Adamski wyznał mi, że zapis w budżecie na 2013 rok „możliwa jest podwyżka cen biletów za autobusy i tramwaje” należy interpretować: jak wpływy z biletów będą za małe – to podniesiemy ceny biletów. Natomiast Przemek Filar nawołuje do darmowej komunikacji w miastach, skoro kierowcy mają darmowe drogi. Żaden z nich nie ma racji.
O tym, że podwyższanie cen biletów na autobusy i tramwaje to ślepa uliczka już pisałem i nie będę powtarzał wszystkich argumentów. Wystarczy ten kluczowy: gdyby dało się szybciej i wygodniej dojechać do pracy, zrobić zakupy i wrócić do domu – to nikt by autem nie jechał, albo jeździłaby garstka. W wozach zostaliby Ci, co muszą rozwieźć dzieci do przedszkoli i żłobków po różnych końcach miasta i przedstawiciele handlowi.
Natomiast gdyby komunikacja zbiorowa była darmowa jeździliby nią biedniejsi. Bogatsi wybraliby wygodę samochodu – nawet jeśli kosztowałoby to więcej. Nawet jeśli czasem tkwiliby w korkach. Bo korki są uciążliwe, ale gdy nie powtarzają się codziennie można się do nich przyzwyczaić. Są jak wkalkulowana w koszty u restauratora z Chicago lat 20. renta za „ochronę”, którą płacił każdemu, kto tego zażądał, byleby nie urządzano strzelaniny w jego lokalu. Nic to miłego, ale w sumie jest wygodniejsze.
Tak samo jest z podróżami autobusami i tramwajami. W świecie, w którym czas to pieniądz, darmowa komunikacja nie jest wystarczającym wabikiem dla kogoś kto wychodzi z jednej pracy i jedzie do domu najszybciej jak się da bo ma fuchę do zrobienia, a chciałby skończyć przed Ligą Mistrzów. Więcej nawet – gdybym dostał lepszy produkt, szybsze podróże, nawet w przeciętnym standardzie, to bym był w stanie za nie zapłacić więcej niż teraz. I założę się, że nie byłbym jedynym. Zaś przy utrzymaniu obecnych cen, a poprawie tego jednego parametru znaleźliby się tacy, którzy przesiedliby się do tramwajów i autobusów. I Wojciech Adamski z Rafałem Dutkiewiczem by się ucieszyli.
Tyle, że aby to zrozumieć, trzeba podróżować po mieście nie tylko autem z kierowcą.
To może niech najwyżsi urzędnicy mają w obowiązkach służbowych jeżdżenie komunikacją miejską przez kilka dni w miesiącu? Jakaś uchwała obywatelska? :>
OdpowiedzUsuńpomysł zacny, jednak nie sądzę, żeby dało się go wcielić w życie
OdpowiedzUsuń