czwartek, 28 listopada 2013

Wrocław nie jest zły, bo tworzą go ludzie przyzwyczajeni do "jakoś sobie damy radę"

Wrocław to wyjątkowe miejsce ze świetnymi ludźmi. Miasto, w którym nieźle się żyje, łatwo mija kierowców tkwiących w korkach (których oficjalnie nie ma) i na które, jak to ładnie wypunktował Klaus Bachmann, wielu narzeka, ale nikt nie chce się z niego wyprowadzić.

Minęło pół roku odkąd oficjalnie pożegnałem się z codzienną pracą we wrocławskich mediach (choć jak się okazało, nie do końca z zawodem). Obiecywałem sobie nie pisać źle o mieście, w którym mieszkam. Nabrać dystansu. Nie marudzić.
Okazało się, że nie czytując regularnie portali, nie wgryzając się w informacje, nie jest to wcale takie trudne.
Przez ostatnie sześć miesięcy narzekałem na Wrocław tylko w tych kilkunastu przypadkach, gdy postanowiłem dotrzeć do pracy komunikacją zbiorową. I denerwowało mnie, że tylko ja dostrzegam problem w tym, że droga z punktu A (dom) do B (praca) zabiera mi ponad 15 proc. więcej czasu niż wynikałoby z rozkładów jazdy. A prawie żaden autobus ani tramwaj nie jest dokładnie na czas (plus minus 3 minuty mnie akurat różnicę robi). Zawsze jednak potem wsiadałem na rower, pokonywałem te swoje 8,8 km do pracy szybciej o 20 proc. niż gdybym się woził komunikacją zbiorową i cieszyłem się jak dziecko, sprawnie mijając wkurzonych kierowców tkwiących w korkach na Kazimierza Wielkiego. Fakt, że tylko siedmiu z nich próbowało mnie zabić przez te pół roku, bo patrzenie w lusterka jest bardzo trudne – pomijam.

Przez ten czas zrozumiałem w końcu, dlaczego mieszkańcom tego miasta wystarcza tak, jak jest i nie chce się im bić o to, żeby było lepiej. Rozwikłanie zagadki okazało się prostsze niż przypuszczałem: dla wrocławian po prostu nie jest aż tak źle, żeby się przejmować. Bo każdy z nas jakoś da sobie radę. Dla mnie oznacza to, że lepiej wsiąść na rower i pomknąć (dokładnie tak - pomknąć) do pracy niż denerwować się na fatalnie zorganizowaną komunikację zbiorową.
Lepiej skręcić w prawo na światłach, potem przez ulicę, na chodnik i znów na trasę – niż martwić się, że czerwone pali się śmiesznie długo (albo przejeżdżać na czerwonym: tego ukryci za krzakami policjanci już mnie nauczyli).

Po tych sześciu miesiącach mogę z czystym sumieniem napisać: to nie jest złe miasto. Nawet jeśli mogłoby być lepsze (bez większego wysiłku), bo nawet nasze pomysły da się zrealizować lepiej – jak choćby w takiej Łodzi gdzie pokazali jak mógłby wyglądać plan 100 kamienic, gdyby był realizowany sprawniej...



Jednak nawet jeśli w Łodzi lepiej remontują kamienice (ucząc się od Wrocławia) to się tam nie przeprowadzę. Bo lubię tu parę osób. I to oni tworzą mój Wrocław.